Alberto kunktator, król Tour de France

Atakował, kiedy widział słabość, dobrze krył swoje tajemnice. Był innym Contadorem, ale znów wygrał

Aktualizacja: 26.07.2010 01:01 Publikacja: 26.07.2010 00:59

Alberto kunktator, król Tour de France

Foto: ROL

Ten, którego nazywają rewolwerowcem, w sobotę wyjątkowo nie strzelał z palca na mecie ani na podium. Gdy prezentował się w żółtej koszulce, zakrył rękami twarz. Płakał jeszcze przed dekoracją, przyjmując gratulacje za kolejny wygrany Tour de France.

W ostatnim dniu prawdziwego ścigania, po jeździe na czas między winnicami niedaleko Bordeaux, Alberto Contador powiększył przewagę nad Andym Schleckiem, dołączył do ledwie ośmiu kolarzy, którzy wygrali Tour co najmniej trzy razy. Ale zapamięta sobotę jako koszmar.

[srodtytul]Pracownik kolarstwa[/srodtytul]

To jego czwarty TdF i mówi, że nigdy nie czuł się na trasie tak źle. Wydawało mu się w pewnym momencie, że już przegrał wyścig. W nocy źle spał, miał problemy żołądkowe. Ze startu ruszył bardzo ostro, żeby jak zwykle, gdy ma problemy, udawać mocniejszego, niż jest. Robił to kilka razy w tegorocznym Tourze, ale w sobotę przesadził.

Na 25. kilometrze, w połowie drogi, z 8 sekund przewagi nad Schleckiem została jedna. Contador ciągle szukał dobrego miejsca na siodełku, poprawiał kask. W samochodzie Astany trwały narady, czy mu mówić prawdę o przewadze. On narad nie słyszał, ale przyznał, że nie wiedział, w które komunikaty wierzyć, a w które nie.

W końcu zacisnął zęby i jak zwykle pokonał kryzys. Stratę zaczął zamieniać w przewagę. Nigdy go nie uważano za kolarza ze stoperem w głowie, to była jedna z tych niewielu rzeczy, których miał się jeszcze uczyć, ale na metę przywiózł to, czego chciał. 39 sekund przewagi nad Schleckiem, 31 w czasówce, czyli tyle, ile tracił do niego, gdy Luksemburczykowi spadł łańcuch na Port de Bales, a Hiszpan nadepnął mocniej na pedały i został liderem.

Został zwycięzcą z czwartą najmniejszą przewagą w historii, wśród kontrowersji i dyskusji. Dla niego to nic nowego. Jest najlepszym kolarzem ostatnich lat, wygrał wszystkie wielkie wyścigi, zebrał tytuły w Tour de France, Giro d’Italia i Vuelta a Espana w rekordowe 15 miesięcy, ale zawsze wisiały nad nim jakieś znaki zapytania, nie tylko jeśli chodzi o doping. Przedstawienie kradli inni, on jest genialnym, ale cichym pracownikiem kolarstwa.

Pierwszy Tour wygrał w 2007 roku z jeszcze mniejszą przewagą 23 sekund i dzięki temu, że Rabobank wycofał lidera Michaela Rasmussena po odkryciu jego dopingowych tajemnic.

W 2009 r. wszyscy mówili o powrocie Lance’a Armstronga, a Contador, jadący z nim w jednej grupie, wiedział, że wystarczy chwila słabości i to on będzie musiał pracować na wygraną Amerykanina, nie odwrotnie.

Ośmieszył ambicje Armstronga, jadąc w górach jak nadczłowiek, w czasówce wygrał nawet z królem Fabianem Cancellarą. Peany płynęły jednak tylko z Hiszpanii. Inni woleli pytać Armstronga, co sądzi o swoim mniej bystrym koledze z zespołu, przytaczać analizy fizjologów przekonujących, że nie można się tak wspiąć na Verbier bez niedozwolonego wspomagania. Albo przypominać, że w dokumentach Eufemiano Fuentesa, lekarza, u którego przetaczali sobie krew liczni sportowcy, pojawiały się też inicjały A.C. W jednym przypadku z ręcznym dopiskiem: „Nic albo to co J.J.”. J.J. to Joerg Jaksche, Niemiec, który przyznał się do dopingu krwi.

[wyimek]Bezwzględny jest tylko na rowerze. Nie ma charyzmy, mało mówi, wiele w życiu przeszedł[/wyimek]

Contador najczęściej pytania o doping ignoruje, nigdy go nie złapano, a z podejrzeń w aferze Fuentesa został oczyszczony przez Międzynarodową Unię Kolarską. Ale upokorzeń mu nie oszczędzono. Jest jedynym zwycięzcą TdF, którego nie dopuszczono do obrony tytułu, bo w 2008 r. organizatorzy wyścigu nie przyjęli zgłoszenia Astany. Nie z powodu Contadora, tylko Aleksandra Winokurowa, ale bolało. Tak jak dwa lata wcześniej, gdy po aferze Fuentesa Tour pojechał bez Liberty-Seguros, grupy z Contadorem w składzie. I gdy się okazało, że Manolo Saiz, menedżer Liberty, który Albertem opiekował się od nastolatka i był dla niego jak drugi ojciec, okazał się równie dobry w dopingu jak w wyszukiwaniu młodych talentów.

[srodtytul]Blizna od ucha do ucha[/srodtytul]

Tego lata Contador mógł bronić tytułu, zresztą z byłym banitą Winokurowem w roli głównego pomocnika w Astanie. I był inny, niż przyzwyczaił. Bardziej ludzki. W górach ataki odpierał bez problemu, ale sam nie atakował szaleńczo. Czasówkę tym razem z Cancellarą przegrał, i to aż o blisko 6 minut (zajął dopiero 35. miejsce, Schleck był 44.). Jechał zachowawczo, tak jak w Giro 2008, wygranym bez etapowego zwycięstwa.

Po takim Tourze jakoś łatwiej uwierzyć, że najlepszym kolarzem świata został niepozorny alergik z wrodzoną wadą naczyń krwionośnych i z blizną przez całą głowę, od ucha do ucha, pamiątką po operacji mózgu sprzed sześciu lat. Stracił wówczas przytomność i spadł z roweru podczas wyścigu dookoła Asturii. Pękł tętniak w mózgu, dzięki wypadkowi lekarze odkryli wadę naczyń. Przekonali go do operacji, ryzykownej, ale bez niej nie mógłby już nigdy usiąść na siodełku ani za kierownicą samochodu. A rower i samochód to obok zwierząt jego wielkie miłości.

Największą jest jednak wygrywanie wyścigów. Poświęcił dla tych zwycięstw wiele. Również mistrzostwa świata i igrzyska, bo mistrzów się zapomina, a zwycięzców Tour de France nie. Poświęcił sympatię widzów trzymających ze Schleckiem po zamieszaniu z łańcuchem. Jego siłą, obok górskich wspinaczek i wszechstronności, jest właśnie ten głód zwyciężania i cichy upór, którym nawet wielkiego Armstronga sprowadził rok temu do roli gregario, jak się w języku peletonu mówi o pomocnikach. Armstrong nie mógł znieść, że on, znajomy prezydentów, okazał się słabszy od chłopaczka spod Madrytu, który zostawił szkołę przed maturą, bo interesował go tylko rower. Ale musiał przyjąć do wiadomości, że znalazł się ktoś mocniejszy.

[srodtytul]Sypialnia w Pinto[/srodtytul]

– Tour zmienia wszystko. Gdy wygrałem wyścig Paryż – Nicea, był o tym jeden artykuł w lokalnej gazecie. A jak wygrałem Tour, po przyjeździe do mojego Pinto tak mnie witali, że miałem gęsią skórkę – wspomina Contador. Pinto to jedna z sypialni Madrytu. Niezbyt urokliwa, ale Contador, kolarz, który od następnej ekipy – mówi się, że to będzie Saxo Bank, w której dziś jeździ Schleck – będzie mógł żądać nawet 5 milionów euro pensji, a po wygranych wyścigach kupuje sobie w nagrodę porsche i bmw, ciągle ma tutaj swój dom.

W Pinto urodził się 27 lat temu jako trzecie z czwórki dzieci niezamożnej rodziny. Są ciągle blisko siebie, choć rodzice najczęściej jego zwycięstwa oglądają w telewizji. Opiekują się młodszym bratem Raulem, którego upośledzenie przykuło do wózka inwalidzkiego. Starszy brat Fran jest menedżerem Alberta, to on posadził go kiedyś na rower. Tak się zaczęła droga kolarza bez słabych punktów, ale i bez charyzmy, takiego, w którym mało kto widzi nadzieję na wielkie oczyszczenie kolarstwa. Ale cokolwiek Contadora napędza, jego odporności na wszelkie ciosy na szosie i poza nią trudno się oprzeć.

Sport
Po igrzyskach w Paryżu czekają na azyl. Ilu sportowców zostało uchodźcami?
Sport
Wybiorą herosów po raz drugi!
SPORT I POLITYKA
Czy Rosjanie i Białorusini pojadą na igrzyska? Zyskali silnego sojusznika
Sport
Robin van Persie: Artysta z trudnym charakterem
Materiał Promocyjny
Współpraca na Bałtyku kluczem do bezpieczeństwa energetycznego
Sport
Wielkie Serce Kamy. Wyjątkowa nagroda dla Klaudii Zwolińskiej
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń