Contador najczęściej pytania o doping ignoruje, nigdy go nie złapano, a z podejrzeń w aferze Fuentesa został oczyszczony przez Międzynarodową Unię Kolarską. Ale upokorzeń mu nie oszczędzono. Jest jedynym zwycięzcą TdF, którego nie dopuszczono do obrony tytułu, bo w 2008 r. organizatorzy wyścigu nie przyjęli zgłoszenia Astany. Nie z powodu Contadora, tylko Aleksandra Winokurowa, ale bolało. Tak jak dwa lata wcześniej, gdy po aferze Fuentesa Tour pojechał bez Liberty-Seguros, grupy z Contadorem w składzie. I gdy się okazało, że Manolo Saiz, menedżer Liberty, który Albertem opiekował się od nastolatka i był dla niego jak drugi ojciec, okazał się równie dobry w dopingu jak w wyszukiwaniu młodych talentów.
[srodtytul]Blizna od ucha do ucha[/srodtytul]
Tego lata Contador mógł bronić tytułu, zresztą z byłym banitą Winokurowem w roli głównego pomocnika w Astanie. I był inny, niż przyzwyczaił. Bardziej ludzki. W górach ataki odpierał bez problemu, ale sam nie atakował szaleńczo. Czasówkę tym razem z Cancellarą przegrał, i to aż o blisko 6 minut (zajął dopiero 35. miejsce, Schleck był 44.). Jechał zachowawczo, tak jak w Giro 2008, wygranym bez etapowego zwycięstwa.
Po takim Tourze jakoś łatwiej uwierzyć, że najlepszym kolarzem świata został niepozorny alergik z wrodzoną wadą naczyń krwionośnych i z blizną przez całą głowę, od ucha do ucha, pamiątką po operacji mózgu sprzed sześciu lat. Stracił wówczas przytomność i spadł z roweru podczas wyścigu dookoła Asturii. Pękł tętniak w mózgu, dzięki wypadkowi lekarze odkryli wadę naczyń. Przekonali go do operacji, ryzykownej, ale bez niej nie mógłby już nigdy usiąść na siodełku ani za kierownicą samochodu. A rower i samochód to obok zwierząt jego wielkie miłości.
Największą jest jednak wygrywanie wyścigów. Poświęcił dla tych zwycięstw wiele. Również mistrzostwa świata i igrzyska, bo mistrzów się zapomina, a zwycięzców Tour de France nie. Poświęcił sympatię widzów trzymających ze Schleckiem po zamieszaniu z łańcuchem. Jego siłą, obok górskich wspinaczek i wszechstronności, jest właśnie ten głód zwyciężania i cichy upór, którym nawet wielkiego Armstronga sprowadził rok temu do roli gregario, jak się w języku peletonu mówi o pomocnikach. Armstrong nie mógł znieść, że on, znajomy prezydentów, okazał się słabszy od chłopaczka spod Madrytu, który zostawił szkołę przed maturą, bo interesował go tylko rower. Ale musiał przyjąć do wiadomości, że znalazł się ktoś mocniejszy.
[srodtytul]Sypialnia w Pinto[/srodtytul]