Przy obecnym systemie punktacji każda nieukończona Grand Prix może zadecydować o ostatecznej porażce. Przekonał się o tym Lewis Hamilton, który po raz trzeci w ostatnich czterech wyścigach nie powiększył swojego stanu posiadania i z fotela lidera mistrzostw spadł na trzecią lokatę. O ile defekt skrzyni biegów na Węgrzech można potraktować jako wypadek przy pracy, o tyle dwie kolizje – na Monzy i w Singapurze – nie powinny były się wydarzyć.
Po uderzeniu w Felipe Massę na pierwszym okrążeniu Grand Prix Włoch były mistrz świata wziął winę na siebie. W Singapurze natomiast został wyeliminowany z wyścigu przez innego pretendenta do tytułu, Marka Webbera. Miał pecha, bo jego McLaren został na poboczu, a rywal popędził po trzecie miejsce i utrzymał prowadzenie w mistrzostwach świata. Sędziowie zastanawiali się, czy nie ukarać Webbera – Hamilton był już z przodu i został uderzony w lewe tylne koło. Ostatecznie zadecydowano, że był to zwykły wyścigowy incydent.
Nie można mieć pretensji do Hamiltona, który świetnie wykorzystał prezent od losu (a raczej od Lucasa di Grassiego, który przyblokował Webbera) i chciał odebrać rywalowi trzecią lokatę. Webber pokazał natomiast, że nie zawsze potrafi kalkulować. On też mógł pożegnać się z wyścigiem albo dostać karę przejazdu przez boksy – ponieważ kierowcy jechali blisko siebie po okresie neutralizacji, prawdopodobnie wróciłby na tor poza pierwszą dziesiątką. Jeśli walczy się o mistrzowski tytuł, lepiej dopisać sobie 12 punktów za czwartą lokatę niż obejść się smakiem, i to z własnej winy. Czasami potrzebna jest odrobina rozwagi.
Robert Kubica po dodatkowym zjeździe do boksu dzięki świeżemu kompletowi opon miał gigantyczną przewagę w przyczepności, ale mimo to jego ataki wymagały brawury i mistrzowskiego opanowania samochodu – zwłaszcza w walce z Adrianem Sutilem, który wykonał zygzak na środku prostej i zmusił kierowcę Renault do przyhamowania i gwałtownej zmiany kierunku jazdy. Niemiec wcześniej zademonstrował, jak trudnym zadaniem jest wyprzedzanie na ulicznej trasie w Singapurze. Na początku wyścigu przez 10 okrążeń jechał za Timo Glockiem. Kierowca Virgina był w kwalifikacjach o 2,3 sekundy wolniejszy od swojego rodaka, ale przez długi czas dzielnie powstrzymywał peleton sześciu szybszych aut.
Kubica po wyścigu przyznał, że nie miał nic do stracenia – podobnie zresztą jak sześciu rywali, których wyprzedził. Sutil czy Nico Hulkenberg pokazywali już w poprzednich wyścigach, że umieją bronić swoich pozycji i walka z nimi może zakończyć się kolizją. Mimo tego Kubica potrafił sobie z nimi poradzić, wykorzystując przewagę świeżego ogumienia i po mistrzowsku ograniczając straty po przebiciu opony. Polski kierowca pokazał kontrolowaną agresję, której nie powstydziłby się żaden z kandydatów na tegorocznego mistrza świata.