W Nowym Jorku przegrała w kiepskim stylu półfinał US Open z Rosjanką Wierą Zwonariową, teraz w Pekinie dwa zwycięstwa pozwolą jej w końcu osiągnąć wymarzony cel. W Tokio kandydatka na królową nie zachwyciła, ostatnie piłki półfinału z Wiktorią Azarenką i pierwsze w finale z Jeleną Dementiewą grała, jakby za chwilę miała zemdleć. Nie do końca wiadomo – ze zmęczenia czy z emocji.
Duńska blondynka ma szansę zostać 20. liderką istniejącego od 1975 roku rankingu WTA. Będzie też trzecią, licząc od roku 2008, pod której adresem padną te same zastrzeżenia. Woźniacka, tak jak Jelena Janković i Dinara Safina, nie wygrała dotychczas turnieju Wielkiego Szlema. Przed dwoma laty krytykowano za to Serbkę, przed rokiem Rosjankę. W miarę upływu czasu okazało się, że krytycy mieli jednak sporo racji. Dziś marnie wygląda pozycja zarówno Jeleny, jak i Dinary, a wnioski z ich karier są takie, że ciułanie punktów oraz zbyt częste starty w imprezach małych to nie jest najlepsza droga na tenisowy szczyt.
We wszystkich trzech przypadkach na pewno nie po stronie grających trzeba szukać winy. Wystarczyłby jeden ruch szanownych panów działaczy – np. podniesienie premii za Wimbledon albo Roland Garros z 2000 punktów do 4000 – i dyskusję można by zakończyć. Problem polega na tym, że Wielkim Szlemem zarządza Międzynarodowa Federacja Tenisowa (ITF), a imprezami cyklu i liczeniem punktów – WTA. Kiedyś te organizacje toczyły ze sobą wojnę, dziś z trudem się tolerują. Cierpi na tym prestiż czterech głównych imprez. Dochodzi niestety do sytuacji absurdalnych. Sukces w turnieju z ponadstuletnią tradycją, finansowo, organizacyjnie oraz sportowo dominującym nad wszystkim, co w tenisie wymyślono, można, jak się okazuje, punktowo zrównoważyć albo nawet przebić serią startów w mniejszych imprezach.
Przy całej sympatii dla mówiącej swobodnie po polsku Dunki jakoś nie potrafię jej sobie wyobrazić w jednym szeregu ze Steffi Graf, Martiną Navratilovą, Chris Evert, Martiną Hingis, Moniką Seles, Sereną Williams czy Justine Henin. Szybkie nogi, doskonała kondycja, umiejętność cierpliwego przebijania z linii końcowej to są na korcie solidne argumenty i coś, co u Karoliny zawsze szczerze podziwiałem. Ale kiedy wyłącznie te atuty pozwalają dziś w majestacie prawa na założenie tenisowej korony, minę mam nietęgą.