Robert Kubica nie potrafi żyć bez adrenaliny i zapachu spalin. Pilotowany przez Jakuba Gerbera krakowianin wystartował Renault Clio Super 1600. Auto z napędem na przednią oś, słabsze o kilkadziesiąt koni mechanicznych od czteronapędowych rajdówek kategorii Super 2000, nie dawało szans na dobry wynik. – Jadę dla frajdy – zapowiadał zresztą Kubica.
Po pechowym pierwszym etapie Polacy przebili się z czternastej pozycji na trzecią, wygrywając trzy odcinki specjalne i zostawiając za sobą wielu kierowców w mocniejszych samochodach Super 2000, którzy na co dzień rywalizują w mistrzostwach Europy. Przed nimi na metę w nadmorskim kurorcie Juan les Pins wjechali tylko Luca Betti z Guido d'Amore oraz Michał Sołowow z Maciejem Baranem.
To, co Kubica wyczyniał za kierownicą rajdówki zbudowanej przed siedmiu laty, wzbudzało podziw i aplauz wśród kibiców. Jazda po górskich serpentynach, ze skalną ścianą z jednej strony i kilkusetmetrową przepaścią z drugiej nie jest czymś, co kierowca Formuły 1 robi na co dzień. Większość rywali, dysponujących sprzętem w najnowszej specyfikacji, mogła co najwyżej wąchać spaliny z rury wydechowej Clio, obsługiwanego przez niewielki włoski zespół mechaników. Do tego po piątkowych przygodach antyczna rajdówka, posklejana czarną taśmą, wyglądała jak poskładana w pobliskim garażu. – Mieliśmy problemy z mechanizmem różnicowym, auto myszkowało po całej drodze i wpadłem na murek – relacjonował Kubica w piątkowy wieczór. – Przebiłem obie lewe opony, jakoś się doturlaliśmy do mety.
Mechanicy reanimowali samochód, ale uciekło ponad półtorej minuty. Sobotnia pogoń była skuteczna i Kubica przesunął się na trzecią pozycję. Po drodze wygrał swój pierwszy odcinek specjalny w krótkiej rajdowej karierze. – Trochę mnie to zaskoczyło – przyznał. – Trafny dobór opon w niedzielę pozwolił nie tylko utrzymać lokatę, ale i zbliżyć się na półtorej minuty do drugiego w rajdzie Sołowowa.
Niedzielne próby to prawdziwy raj dla rajdowców. Osiemnastokilometrowa jazda przez położoną na wysokości 1600 metrów nad poziomem morza przełęcz Col de Turini czy liczący ponad 25 kilometrów odcinek specjalny Lantosque to klasyczne fragmenty słynnego Rajdu Monte Carlo. – Jako dzieciak oglądałem relacje z Rajdu Monte Carlo i zawsze chciałem przejechać odcinek Turini – mówił Kubica, który styczniowy start w Monte Carlo zakończył już na pierwszej próbie po defekcie auta.