Tytularny producent sprzętu do pisania, firma Pilot Pen, wycofanie tłumaczy słabą obsadą i marną perspektywą poprawy sytuacji. Turniej Polsat Warsaw Open, choć widnieje jeszcze w przyszłorocznym kalendarzu, na pewno nie będzie się tak nazywał. A jak nawet cudem ktoś go organizacyjnie pospina, to prędzej odbędzie się na innych polskich kortach niż w stolicy.
Przyczyny kłopotów obu imprez są różne. Wspólne jest to, że na kilka dni przed wielkim szlemem, a zaraz po serii morderczych startów na ceglanej mączce i na betonie, gwiazdy utrudnień nie szukają. Co innego na początku sezonu, w Sydney, gdy wszyscy budują formę na Australian Open, albo na trawie w Eastbourne, gdzie jest rzadka okazja przetarcia przed Wimbledonem. Tam akurat na starcie stoi tłum i nie ma problemów organizacyjnych. Niby ta sama kategoria rozgrywek, a jednak wszystko wygląda inaczej.
Przez ostatnie lata buntowali się i to poważnie organizatorzy tenisowego Pucharu Kremla. Moskwa to w kalendarzu ostatni duży przystanek, ale wynikają z tego tylko problemy. W tym roku lista nieobecnych wydłużyła się nieprzyzwoicie, a nie ma dnia, by kolejne znane postacie (Dinara Safina, Swietłana Kuzniecowa, Maria Szarapowa, Venus Williams, Kim Clijsters, Agnieszka Radwańska, Justine Henin) nie informowały o zakończeniu sezonu. Dziwnie wyglądała obsada i wyniki turniejów azjatyckich. Wielka impreza w Tokio, jeszcze większa i na dodatek obowiązkowa w Pekinie, a mimo to gwiazdy znów zaświeciły nieobecnością.
Dwa lata temu przeprowadzona została modyfikacja kalendarza. Reformatorzy kierowali się znaną z biznesu zasadą pozycjonowania turniejów. Chodziło o to, by imprezy miały swoje stałe miejsce w szyku, aby ich marka, czyli finanse i punktacja, były czytelne oraz łatwe do rozpoznania, wreszcie o to, by najlepsi pojawiali się zwłaszcza przy największych okazjach. Życie pokazuje jednak, że zdrowia nie da się zaprogramować, kolejne miliony w puli nagród przestały działać na gwiazdy, a jesień na zawodowym korcie przynosi nam same smutki.
Grupa poważnych amerykańskich ekspertów od jakiegoś czasu proponuje nowe rozwiązania: definitywne zakończenie sezonu po US Open (początek września), przesunięcie Australian Open ze stycznia na grudzień lub zaczynanie nowego cyklu między lutym a marcem. Rozsądne z punktu widzenia grających, niewykonalne ze względu na układy biznesowe. Na kortach kroi się coraz większy tort, a nikt dziś nie chce zrezygnować ze swojego kawałka.