Wraz z nowymi stadionami wzrasta liczba eventów na nich, a zaproszenie Arsenalu na Łazienkowską okazało się celnym trafieniem w gusta targetu. Legia, Lech czy Wisła produkują coraz więcej contentów, czyli meczów na wysokim levelu, których dystrybucja między klientami prowadzi do przyjścia na trybuny frekwencji wyższej niż w latach poprzednich, kiedy trybuny świeciły absencją.

To nie bierze się z niczego. Szanujące się kluby posiadają całe sztaby absolwentów wyższych uczelni, dobrze wiedzących, że pracują w miejscu będącym takim samym modelem biznesowym jak na przykład telewizja czy browar, tyle że marketowanym w obszarze sportowym. Oni zdają sobie sprawę, że działalność klubu musi być transparentna, ponieważ jest codziennie monitorowana. Nie można więc sobie pozwolić na żaden case, który mógłby osłabić wizerunek w oczach media plannerów.  

Deale, jakie zawierają kluby podczas lunchów i dinnerów, dotyczą zarówno transferów zawodników, jak i kibiców na stadionie. Wiadomo, że zachętą mogą być różnego rodzaju bonusy, ale przede wszystkim trzeba zapewnić odpowiednie warunki oglądania spektaklu. Już nie wystarczają sandwicze i hot-dogi w superbarach, klubowe shopy, merchandising i ekshibicje. Kibic będzie zawsze czekał na jakiś impact. Na boisku mają go zapewnić kupione za ciężkie pieniądze aktywa, a na trybunach dobrze zorganizowany klub.  

Szczególną rolę grają stewardzi, zastępujący kwadratowych ochroniarzy bez szyi. Te czasy już minęły i dobrze, że kluby zdają sobie z tego sprawę. Jako obywatele Europy będziemy organizować czempionat kontynentu i pora zapomnieć o drewnianych ławkach, porządkowych z opaskami na rękawach, skórzanej piłce, bawełnianych koszulkach i lodach na patyku. Jesteśmy wreszcie we własnym domu. Kocham cię, Polsko!