Brazylijski futbol: wędrówka słoni

Zdobyłeś mistrzostwo świata z Brazylią? Nadal grasz w piłkę? Wracaj, ojczyzna cię potrzebuje. Zapłaci ci fortunę, da uwielbienie tłumów. Ronaldo, Rivaldo, Ronaldinho już tu są

Publikacja: 30.01.2011 00:01

Brazylijski futbol: wędrówka słoni

Foto: ROL

Ojczyźnie się nie odmawia, zwłaszcza gdy brazylijski mundial 2014 na horyzoncie, gospodarka pędzi, real się umacnia, miejscowa liga zaczęła płacić gwiazdom nie gorzej niż te największe w Europie. A wymaga ciągle dużo mniej. Jeśli jesteś artystą i masz głośne nazwisko, to kibice i prezesi ci wybaczą, że się bawisz do rana, że masz nadwagę, że czasami postoisz na boisku. W Europie by się czepiali.

Liga nie jest łatwa: gra się brutalnie, mecze są od środy do niedzieli, mnóstwo czasu zajmują podróże. Ale tempo jest wolniejsze niż w Europie, więc zostaje więcej miejsca na popisy. No i ci kibice: gdy trzy tygodnie temu wylądował Ronaldinho, na boisku Flamengo Rio de Janeiro czekał na niego 20-tysięczny tłum, wielu wiwatujących miało na twarzach maski z podobizną piłkarza, była wielka scena, strzelające confetti, uściski z panią prezes klubu i gotowe wielkie bilboardy z Ronaldinho, napisem „Flamengo to Flamengo” i reklamami sponsorów. A to wszystko dla piłkarza, którego Milan pozbywał się w pośpiechu, bo wszyscy już stracili cierpliwość do jego nocnych eskapad i niefrasobliwości.

[srodtytul]Mistrzowie i ich szef[/srodtytul]

Co kilka miesięcy wraca ktoś wielki. Pierwszy był Ronaldo, po nim Roberto Carlos, Rivaldo, teraz Ronaldinho. Właściwie łatwiej byłoby wymienić tych, których jeszcze nie ma. Z grających wciąż brazylijskich zdobywców Złotej Piłki do domu nie wrócił tylko Kaka.

Z 23 mistrzów świata z 2002 roku – to było ostatnie mistrzostwo Brazylii - w Europie zarabia już tylko czterech. Oprócz Kaki - Lucio, Gilberto Silva i Edmilson, ale ten ostatni zanim przyjął propozycję Realu Saragossa grał przez rok w Palmeiras Sao Paulo. Jest jeszcze bezrobotny Dida, który zakończenia kariery nie ogłasza, ale odrzuca wszystkie propozycje, bo nie chce mu się ruszać z Mediolanu, oraz wieczny tułacz Denilson, aktualnie zagubiony gdzieś między Grecją a Serbią, też bez kontraktu.

Pozostali grają w Brazylii, albo jeśli zakończyli kariery, zakładają tu firmy. Jak Cafu, kapitan mistrzów z 2002 i początkujący menedżer piłkarski. Wrócił też szef tamtej drużyny z mundialu w Korei i Japonii, Luiz Felipe Scolari, i trenuje teraz Palmeiras. Wróciło do Brazylii dwóch nierozłącznych imprezowiczów, Deco i Juliano Belletti, którzy z Barceloną wygrywali Ligę Mistrzów, razem odeszli do Chelsea, a teraz wylądowali we Fluminense.

[srodtytul]Oponka Ronaldo[/srodtytul]

Ktoś powie: co to za odkrycie, że piłkarz na zakończenie kariery wybiera rodzimą ligę? Ale wracają nie tylko gwiazdy w wieku przedemerytalnym. Są też młodzi, którzy ciągle grają w reprezentacji, albo mają na to szanse: Elano, który od Galatasaray wolał Santos, Vagner Love, któremu zbrzydła Moskwa i kazał się wypożyczyć z CSKA do Flamengo. Wcześniej na kilka miesięcy przeniósł się z Europy do Santosu Robinho. Dotychczas takich piłkarzy Brazylia, przez lata największy eksporter w futbolu, nie dostawała szybko z powrotem.

Poza tym, starsi piłkarze wracają na innych zasadach niż kiedyś. To już nie jest tylko dorabianie. Ronaldo, mimo oponki z tłuszczu strzelający dla Corinthians gola za golem, dostanie 9,8 mln euro rocznie. Ronaldinho we Flamengo - 8,7 mln. Obaj są dzięki temu w dwudziestce najlepiej opłacanych piłkarzy na świecie. I są tam jedynymi spoza ligi angielskiej, hiszpańskiej i włoskiej. Nie wspominając o tym, że Ronaldinho w Mediolanie płacił 43 proc. podatku, a w Rio zapłaci 27,5.

[srodtytul]Ronaldinho sprzedaje koszulki[/srodtytul]

Brazylia staje się potęgą i świat ma o tym wiedzieć. Każdy chce się ogrzać przy mundialu 2014, jak u nas przy Euro. Jest moda na inwestowanie w futbol, gigant Petrobras jest sponsorem tytularnym ligi, a dochody klubów z praw telewizyjnych podwoiły się w ostatnich kilku latach i sięgają już 800 mln euro. Kluby, choć wiele z nich wciąż jest zadłużonych, nauczyły się piłkarskiego biznesu. Sprowadzanym piłkarzom wpisują do kontraktów obowiązki marketingowe, odkryły jak wiele można zarobić na sprzedawaniu koszulek.

Rynek jest ogromny, np. Flamengo ma w Brazylii 35 mln kibiców i pensja Ronaldinho może się spłacać w klubowym sklepie z pamiątkami jeszcze szybciej niż Cristiano Ronaldo w Realu. Bo choć brazylijscy galacticos są starsi o 10 lat, to mechanizm ten sam co w Madrycie: ściągnąć gwiazdę, żeby móc żądać więcej od sponsorów, telewizji, zapełnić stadion, ułatwić sobie rozmowy z bankami o kredytach.

Ronaldinho jeszcze nie zadebiutował we Flamengo, pierwszy mecz towarzyski zagra 2 lutego (liga ma teraz przerwę), a już w Internecie krążą filmy jak strzela na treningu Flamengo gole zza bramki, nadając piłce niewiarygodną rotację. Dla takiej reklamy dwóch największych sponsorów klubu zgodziło się z okazji jego transferu podnieść stawki zapisane w umowach do 25 mln euro rocznie. Rivaldo, który wkrótce skończy 39 lat, i ostatnio nie grał, był prezesem klubu Mogi Mirim, właśnie podpisał kontrakt z Sao Paulo, zapewniając klubowi umowę sponsorską z telekomem TIM.

[srodtytul]Wielki odlot[/srodtytul]

Krytycznych głosów też nie brakuje. Jedni mówią, że liga zaczyna przypominać Cosmos Nowy Jork, gdzie były pieniądze na Pele, Beckenbauerów, Cruyffów, ale nic po nich nie zostało. Pele upomina, że ta rozrzutność się zemści. Kataloński „Sport” opisując wielki odlot Brazylijczyków z Europy nazwał tamtejszą ligę najlepszą na świecie w kategorii weteranów, cmentarzem słoni. Czyli kolekcją rupieci, od afrykańskiej legendy mówiącej, że starzejące się słonie wędrują tam, gdzie wyczuwają szczątki swoich przodków.

Brazylijscy kibice odpowiadają, że włoska liga też kocha piłkarzy po trzydziestce, że jak ktoś myśli, że tu jest łatwo grać, to zapraszamy, i że chyba lepiej, że ich gwiazdy nie muszą się już włóczyć za milionami euro po Grecji, Turcji, albo jak niedawno Rivaldo ze Scolarim, pracować w uzbeckim Bunyodkorze, klubie, który jest kaprysem córki tamtejszego tyrana, Isłama Karimowa. Rivaldo przed zatrudnieniem się w Sao Paulo odrzucił propozycję Realu Mallorca, Ronaldinho nie chciał iść do Blackburn, choć kusili 20 mln funtów za trzy lata pracy. Wolał Flamengo, słońce i nocne kluby Rio. Mówi, że o żadnych wczasach nie ma mowy, jego plan to grać do 2014 tak, żeby zdobyć miejsce w reprezentacji na mundial. I dopiero potem przejść na emeryturę. Słonie mają się dobrze.

Ojczyźnie się nie odmawia, zwłaszcza gdy brazylijski mundial 2014 na horyzoncie, gospodarka pędzi, real się umacnia, miejscowa liga zaczęła płacić gwiazdom nie gorzej niż te największe w Europie. A wymaga ciągle dużo mniej. Jeśli jesteś artystą i masz głośne nazwisko, to kibice i prezesi ci wybaczą, że się bawisz do rana, że masz nadwagę, że czasami postoisz na boisku. W Europie by się czepiali.

Liga nie jest łatwa: gra się brutalnie, mecze są od środy do niedzieli, mnóstwo czasu zajmują podróże. Ale tempo jest wolniejsze niż w Europie, więc zostaje więcej miejsca na popisy. No i ci kibice: gdy trzy tygodnie temu wylądował Ronaldinho, na boisku Flamengo Rio de Janeiro czekał na niego 20-tysięczny tłum, wielu wiwatujących miało na twarzach maski z podobizną piłkarza, była wielka scena, strzelające confetti, uściski z panią prezes klubu i gotowe wielkie bilboardy z Ronaldinho, napisem „Flamengo to Flamengo” i reklamami sponsorów. A to wszystko dla piłkarza, którego Milan pozbywał się w pośpiechu, bo wszyscy już stracili cierpliwość do jego nocnych eskapad i niefrasobliwości.

Pozostało 82% artykułu
Sport
Giro d’Italia. Tadej Pogacar marzy o dublecie Giro-Tour
Sport
WADA walczy o zachowanie reputacji. Witold Bańka mówi o fałszywych oskarżeniach
Sport
Czy Witold Bańka krył doping chińskich gwiazd? Walka o władzę i pieniądze w tle
Sport
Chińscy pływacy na dopingu. W tle walka o stanowisko Witolda Bańki
Sport
Paryż 2024. Dlaczego Adidas i BIZUU ubiorą polskich olimpijczyków
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił