Filippo Radicchi, fizyk statystyk z Northwestern University, kompletnie dotąd nieznany na kortach, na swój naukowy warsztat wziął rozgrywki cyklu ATP od roku 1968 do dziś. Za pomocą programu komputerowego zanalizował wyniki 3640 turniejów, podobno ponad 133 tys. pojedynków. Mecze potraktował jak algorytm i zapisał w pamięci maszyny, używając do tego języka raczej niezrozumiałego dla przeciętnego odbiorcy.

Dla poszukiwań najlepszego tenisisty minionych 42 lat kluczowe było pojęcie "prestiżowy wynik" (prestige score). – Naprawdę ważne jest nie tyle wygrywanie wielu pojedynków, ile wygrywanie z klasowymi rywalami. Im wyżej w hierarchii jest ten, którego ograłeś, tym większe znaczenie ma twoje zwycięstwo – tłumaczy autor. Wyniki, do jakich doszedł, szokują. W pierwszej dziesiątce nie ma aktualnego lidera cyklu ATP Rafaela Nadala, Pete Sampras zajmuje dopiero ósme miejsce, Roger Federer siódme.

Tym, który wszystkich pobił na głowę liczbą szczególnie cennych wygranych (quality wins), okazał się Jimmy Connors. Na drugim miejscu jest Ivan Lendl, na trzecim John McEnroe. Tylko ci trzej uzyskali ponad 100 wartościowych zwycięstw. Jedynie Connors zbliżył się do 200 takich sukcesów (178). Oczywiście w czasach, gdy występowała pierwsza trójka, turnieje nie odbywały się tak często jak dziś, a różnice w umiejętnościach sprawiały, że zawodnicy czołówki rzadziej odpadali na wstępie, częściej zatem mogli się spotykać. Było więcej okazji do quality wins.

Mimo to jednak być może czas już odzwyczaić się od tradycyjnych metod oceny gwiazd. Komputerowa animacja pokazuje nam dziś bezbłędnie, czy piłka była dobra czy jednak o milimetr autowa. Wskazanie tenisisty nr 1, obojętnie: w skali roku, dekady czy wszech czasów, to pewnie też już zadanie dla maszyny.

Autor jest komentatorem Eurosportu