Stopę zraniła kilka dni po sukcesie w Wimbledonie. Do dziś nie wiadomo, jak to naprawdę było. Wiadomo, że w restauracji w Monachium, wiadomo, że cięcie był głębokie, dotarło do ścięgna. Wersja oficjalna: szkło ze stłuczonej butelki po piwie wbiło się w gołą nogę w klapku.
Przymus długiego leczenia był oczywisty. Dziesięć tygodni miała stopę w gipsie, następne dziesięć tygodni chodziła w specjalnym bucie.
Po jednej operacji była druga, spowodowana zbyt szybkim powrotem do ciężkich ćwiczeń na korcie. W październiku wiadomo było, że Serena nie zagra w Australian Open. W styczniu, że nie weźmie rakiety do ręki na wiosnę.
Dla dziewczyny z jej temperamentem to były trudne dni, ale, jak się okazało, nie najtrudniejsze. W końcu lutego, gdy już mogła chodzić i zaczynała kolejną rehabilitację, pojechała do Nowego Jorku na konsultacje lekarskie, po których wróciła do Los Angeles, by spotkać się z Eltonem Johnem i uczestniczyć w gali po rozdaniu Oscarów wydanej przez magazyn „Vanity Fair". Dzień po przyjęciu znalazła się w szpitalu z groźnym rozpoznaniem: zator tętnicy płucnej.
Krwiak znaleziony w żołądku miał rozmiar grejpfruta. Doktorzy zapobiegli nieszczęściu, ale powiedzieli, że jej zakrzepy komplikują także rehabilitację stopy i powrót do sportu. – Powiedzieli, że mam obumarłą część płuca, że przez długie miesiące będę przyjmować leki rozrzedzające krew – mówiła dziennikarzom. Pytania o sport stały się nagle mało ważne.