Pan ma je już wystarczające, by walczyć z mistrzami świata wagi ciężkiej?
Ciągle się uczę. Mój trener Roger Bloodworth mówi, że po każdym zgrupowaniu, po każdej walce jestem lepszy. Pojedynek z McBride'em też będzie dla mnie nauką, jak walczyć z tak potężnymi pięściarzami. Mam nadzieję, że ta walka się na coś przyda i zaprocentuje, gdy dojdzie wreszcie do starcia z Witalijem lub Władymirem Kliczką.
Czy to oznacza, że w sobotę w Prudential Center nie będzie chciał pan za wcześnie znokautować rywala, by przećwiczyć pewne akcje?
Nic z tych rzeczy. Nigdy tego nie robię, bo wiem, że kiedyś taka postawa może się zemścić. Jak nadarzy się okazja znokautować McBride'a w pierwszych sekundach, to go znokautuję, ale na takie rozwiązanie nigdy się nie nastawiam. To bez sensu, bo nokaut przychodzi wtedy, kiedy go na siłę nie szukasz. Zresztą Roger Bloodworth bez przerwy mi to powtarza. Najważniejsza jest elastyczność, ringowy luz. Teraz zupełnie inaczej wyprowadzam ciosy. Lewy sierpowy nie jest już tak szeroki, tylko krótki, bity z barku, poparty skrętem całego ciała. Niby nie wkładam w niego siły, ręka mnie później nie boli, a efekty na sparingach są. Zawsze jednak powtarzam, że sparing to jedno, a walka to drugie.
Dobrze się panu pracuje z Bloodworthem?
To świetny nauczyciel. Można być bardzo dobrym trenerem i słabszym nauczycielem. Roger ma już swoje lata (66 - red.), pracował z największymi mistrzami tej dyscypliny i widział już tyle, że nic go nie zaskoczy. Ale jest przy tym bardzo cierpliwy. Krok po kroku dochodzimy do mistrzostwa w wadze ciężkiej. Boks amerykański jest inny, ja to widzę dopiero teraz. Tu się częściej chodzi w lewo, w Europie w prawo. Niby to chodzenie w lewo jest nielogiczne, ale jak się głębiej temu przyjrzysz i zrozumiesz sens, to widzisz, że to daje zawodnikowi większe bezpieczeństwo.