Napoli: powrót drużyny upadłej

Co tam zwały śmieci i korki, gdy do Neapolu wrócił wielki futbol. Neapolitańczyk to czuje: znów pokażemy bufonom z Północy, że Południe potrafi. Może już tej wiosny. I to bez Diego.

Publikacja: 10.04.2011 01:01

Napoli: powrót drużyny upadłej

Foto: AFP

To by dopiero była opowieść: na 150-lecie jedności Włoch tytuł mistrzowski dla miasta, które najbardziej dzieli. Nie dla stolicy, nie dla biznesmenów z Piemontu i Lombardii, tylko dla Neapolu, który jest jak pomnik wszystkich porażek zjednoczenia. Akurat w 150. rocznicę, choć w całej historii calcio tylko trzy razy się zdarzyło, że tytuły mistrzowskie trafiały do miast na południe od Rzymu. Mało tego: to scudetto dla Południa byłoby zdobyte w zupełnie niepołudniowym stylu, bo SSC Napoli to być może jedyna firma w mieście, która od kilku lat idzie w górę, działa sprawnie, nie produkuje długów ani nie prosi o ratunek mafii.

Do końca sezonu zostało półtora miesiąca, siedem kolejek. Napoli jest na drugim miejscu, tuż przed mistrzami z Interu. Przed sobą ma tylko Milan, z którym dziś może się zrównać punktami: jeśli pokona Bolognę, a lider przegra z Fiorentiną. Tak czy owak, udział w następnej Lidze Mistrzów wydaje się pewny. Nieźle jak na klub, który jeszcze nie tak dawno był w czwartoligowej otchłani. Ale nawet wtedy na jego mecze przychodziło po 30 tysięcy widzów. Dziś we Włoszech więcej kibiców przyciągają tylko spotkania Interu i Milanu.

Prezes, który bije

Gdyby to wszystko skończyło się mistrzostwem, to może nawet powstanie o tym jakiś film. Pewnie byłby lepszy od średnio śmiesznych, za to mocno ozdabianych golizną komedii, na których miliony zarobił Aurelio Di Laurentiis, od siedmiu lat właściciel Napoli, od 36 lat – wytwórni Filmauro. To krewny wielkiego Dino De Laurentiisa, producenta m.in. „La Strady", „Blue Velvet" – ale i serii o Conanie.

Pełnokrwistych postaci w tym filmie o mistrzostwie by nie zabrakło, począwszy od samego Aurelio, który wygląda na poczciwego brodacza, ale przyłożyć potrafi, o czym ostatnio przekonał się prezes Lazio Claudio Lotito, gdy pokłócili się o podział pieniędzy z praw telewizyjnych i rozdzielić ich musiał prezes Milanu. O trenerze Napoli Walterze Mazzarrim sam właściciel klubu mówi, że jest jak Sean Penn: najlepszy wtedy, gdy wkurzony.

W drużynie też już wyrosły trzy wielkie postaci, choć De Laurentiis sprowadzania wielkich nazwisk unika; tłumaczy, że za Brada Pitta do filmu zapłaciłby dziesiątki milionów, bo ma gwarancję, że się zwrócą, a w futbolu takiej nie dają. Ale za to mądrze wybiera kandydatów na gwiazdy i kupuje, póki są w promocji. Ezequiela Lavezziego, przysadzistego wytatuowanego Argentyńczyka z kolczykiem, sprowadził cztery lata temu za 6 mln euro. Marka Hamsika, Słowaka szczuplejszego niż top modelka, wytatuowanego, z kolczykiem i jeszcze w okularach, tego samego lata za 5,5 miliona. Za Edinsona Cavaniego, Urugwajczyka z długimi włosami, aparatem na zębach i pseudonimem Matador, dał rok temu 18 mln euro, ale i na nim kiedyś zarobi.

Ta trójka wygląda jak wyciągnięta z planu u Tarantino i jest już warta dziesiątki milionów euro. Twardej drużynie, lubiącej atakować szybko i z kontrataku, daje siłę i fantazję w ataku. Lavezzi przepycha się i drybluje, Hamsik przyspiesza i podaje, Cavani strzela. Jest liderem strzelców Serie A wspólnie z Antonio Di Natale. Zdobył już 25 goli, jeszcze żaden piłkarz Napoli nie strzelił tylu w jednym pierwszoligowym sezonie. Nawet ten: Diego Armando Maradona, jedyny jak dotąd król strzelców z SSC Napoli.

Błękitny sztandar

Maradona i Neapol to temat na osobną książkę. Gdyby nie on, do dziś jedynym wspomnianym na początku mistrzem na południe od Rzymu byłoby Cagliari Gigiego Rivy z 1970 roku. Ale los chciał, że Diego, niechciany w Barcelonie, trafił w 1984 roku pod Wezuwiusz. I trzy lata później Napoli, klub, który częściej się bronił przed spadkiem, niż był na podium ligi, pierwszy raz zostało mistrzem. Całe miasto było wtedy błękitne od klubowych flag i szalików, a Maradona, mistrz świata z Argentyną, mówił, że ten tytuł cieszy go bardziej niż wygranie mundialu w Meksyku, bo tutaj ma wokół siebie przyjaciół, a tam nie miał.

Kolejne mistrzostwo zapewnił Napoli w 1990 roku, po drodze jeszcze Puchar UEFA. Tutaj mógł mówić, że kopiąc piłkę, walczy o sprawiedliwość społeczną, i nikt się nie pukał w głowę, bo Neapol swoje zwycięskie Napoli traktował jak sztandar walki z Północą. Tutaj Diego mógł się też bawić do rana na swoich bunga bunga (najsłynniejsze organizował w Hotel Paradiso), pić, wciągać kokainę, omijać treningi, żądać kolejnych podwyżek, czyli robić wszystko to, za co go pogoniono z Barcelony. Tutaj kochano go właśnie takiego: birbanta, spryciarza, chciwca, który z wszystkich, na boisku i poza nim, robił durni. Aż w 1991 roku, gdy nie udało się już przekupić kontrolerów antydopingowych i wykryli u niego kokainę, odleciał w pośpiechu do Buenos, uciekając przed poważniejszymi oskarżeniami: o przemyt narkotyków, wynajmowanie stręczycieli, kontakty z mafią. Już nie wrócił, a Napoli straciło grunt pod nogami.

W kolejnych latach najpierw sięgnęło Serie B, potem bankructwa, i zostało karnie zdegradowane do czwartej ligi. Tam w 2004 roku znalazł je De Laurentiis. Powołał nowe Soccer Napoli, żeby nie musieć spłacać długów starego SSC. A prawo do używania historycznej nazwy i tak w końcu zdobył – odkupił je później po okazyjnej cenie. Sezon po sezonie budował drużynę coraz mocniejszą, awansował coraz wyżej, aż do dzisiejszego drugiego miejsca.

Skoczmy im do gardła

Maradona wciąż ma w Neapolu swoje kapliczki, w których stoi razem ze świętym Januarym, patronem miasta. Wciąż zastrzeżony jest jego numer 10 na koszulce, choć on sam namawia, żeby go dać Lavezziemu. Walka o kolejne mistrzostwo też toczy się w imię Maradony, ale jednak w zupełnie innym stylu.

Tamto Napoli parło do przodu na zasadzie: po Diego choćby potop. I potop przyszedł. A Napoli De Laurentiisa liczy każdy milion euro. Żaden piłkarz nie może zarabiać powyżej ustalonego przez właściciela limitu. Gdy Cavani po kilkunastu golach przyszedł po podwyżkę, prezes wyrzucił go z gabinetu. Maradona w neapolitańskich czasach bawił się na przyjęciach mafii, było podejrzenie, że camorra dołożyła się do jego transferu z Barcelony, kierownikiem drużyny był wtedy Luciano Moggi, który kilkanaście lat później będzie bohaterem wielkiej afery korupcyjnej we włoskim futbolu. Dzisiejsze Napoli unika jak może złych skojarzeń.

„Złych" to tutaj jednak słowo względne. Miejscowy kibic Maradonę kocha, De Laurentiisa toleruje. Ma za złe prezesowi, że się nie daje porwać szaleństwu i ciągle oszczędza. Wolałby, żeby tej Północy od razu skoczyć do gardła, a potem się zobaczy. Ale mistrzostwo pewnie wiele by zmieniło. Może by nawet De Laurentiisowi wreszcie zapomnieli, że jest z Rzymu.

 

 

 

 

To by dopiero była opowieść: na 150-lecie jedności Włoch tytuł mistrzowski dla miasta, które najbardziej dzieli. Nie dla stolicy, nie dla biznesmenów z Piemontu i Lombardii, tylko dla Neapolu, który jest jak pomnik wszystkich porażek zjednoczenia. Akurat w 150. rocznicę, choć w całej historii calcio tylko trzy razy się zdarzyło, że tytuły mistrzowskie trafiały do miast na południe od Rzymu. Mało tego: to scudetto dla Południa byłoby zdobyte w zupełnie niepołudniowym stylu, bo SSC Napoli to być może jedyna firma w mieście, która od kilku lat idzie w górę, działa sprawnie, nie produkuje długów ani nie prosi o ratunek mafii.

Pozostało 90% artykułu
Sport
Billie Jean King Cup. Ostatnia taka noc w Maladze. Włoszki sprytniejsze od Polek
Sport
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski. Poznaliśmy nominowanych
Sport
Zmarł Michał Dąbrowski, reprezentant Polski w szermierce na wózkach, medalista z Paryża
SPORT I POLITYKA
Wielki zwrot w Rosji. Wysłali jasny sygnał na Zachód
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
SPORT I POLITYKA
Igrzyska w Polsce coraz bliżej? Jest miejsce, data i obietnica rewolucji