Nie wiem, przypadek to czy nie, ale tego dnia prawie zawsze w Warszawie gra Polonia, a niemal nigdy Legia. Szczerze mówiąc, to szczęśliwy zbieg okoliczności.
Na Łazienkowskiej lepiej przeżywa się wielkie mecze, a na Konwiktorskiej rodzinne święta. Nie ma w tym zdaniu żadnego podtekstu. Może tylko trochę historycznych zaszłości, bo przez kilkadziesiąt lat na Legii nie obchodzono żadnych świąt. Piłkarz obydwu klubów, zmarły niedawno Edmund Zientara, pytany o różnice między wigilią w Legii i w Polonii odpowiedział: – O czym pan mówi. Wigilie urządzaliśmy w Polonii, bo tworzyliśmy tam grupę warszawiaków. A w Legii, kiedy zbliżały się święta, większość zawodników rozjeżdżała się do domów w całej Polsce.
Powód drugi był taki, że mundur wojskowy, zwłaszcza oficerski, nie szedł w parze ze świętami religijnymi, a Legia była klubem wojskowym. Jednak większość jej szefów po cichu chodziła do kościoła. Jeden z najlepszych prezesów w historii klubu, uczestnik bitwy pod Lenino generał Zygmunt Huszcza, wszedł w mundurze do kościoła na pogrzeb matki, więc wkrótce przeniesiono go w stan spoczynku. Dopiero w wolnej Polsce doczekał się pożegnania w katedrze polowej WP.
W okolicach Wielkiejnocy liga gra, piłkarze więc nigdzie nie wyjeżdżają, ale nie ma tradycji dzielenia się jajkiem. Dawniej na "jajeczko" zapraszał niezniszczalny prezes Polonii Jurek Piekarzewski, jednak więcej tam było kolegów wspominających ciąg na bramkę "Makusia" Łącza niż młodzieży z boiska. Tylko Cracovia kultywuje tradycje święcenia pokarmów na klubowym boisku.
Raz spędzałem Wielkanoc w Tunisie. Wspólnie z Henrykiem Kasperczakiem, Bernardem Blautem, trenerem piłki ręcznej Stefanem Wrześniewskim i ich rodzinami. Poszliśmy na polską mszę, podzieliliśmy się jajkiem, usiedliśmy do stołu. Jeszcze raz przekonałem się, że Polacy rzuceni daleko od kraju myślą o nim z miłością, a w domu w imię tej miłości skaczą sobie do oczu, aby udowodnić, że mają lepsze jajka. Kibiców też to dotyczy. Wesołych świąt!