Fasolka, pomóż mamie

Kontuzje nauczyły mnie pokory i otworzyły oczy na sprawy inne niż koszykówka - mówi Agnieszka Szott, skrzydłowa reprezentacji koszykarek

Publikacja: 22.06.2011 01:25

Agnieszka Szott ur. 23 marca 1982 roku. Grała m.in. w Stilonie Gorzów, Ślęzie Wrocław, Lotosie Gdyni

Agnieszka Szott ur. 23 marca 1982 roku. Grała m.in. w Stilonie Gorzów, Ślęzie Wrocław, Lotosie Gdynia, AZS PWSZ Gorzów, obecnie w Artego Bydgoszcz

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Rz: Na początku sezonu wcale się pani nie szykowała do występów w kadrze...

Agnieszka Szott: Myślałam, że moja przygoda z reprezentacją to zamknięty rozdział. Zwykle gdy jechałam na zgrupowania, łapałam kontuzje albo nie mieściłam się w składzie. W dodatku urodziłam dziecko i teraz Laura jest najważniejsza. Nie wyobrażałam sobie, jak miałabym to wszystko poukładać. Być długo bez córki, tęsknić za nią, jak każda matka, podczas zgrupowań... Na szczęście trener Dariusz Maciejewski pozwolił mi wziąć ze sobą córeczkę na większość obozów.

Kobieta po przejściach – to bardzo do pani pasuje.

Chodzi o kontuzje?

Kontuzje, nominacje na najpiękniejszą koszykarkę w lidze, wyjazd za granicę, urodzenie dziecka, powrót do Polski i reprezentacji...

Zawsze marzył mi się wyjazd za granicę. Od kiedy skończyłam uczelnię, otrzymywałam propozycje z różnych klubów, ale wahałam się albo byłam kontuzjowana. Coś mnie blokowało. W końcu przyszła propozycja z Cypru. Nie ma tam wybitnych klubów, ale mój AEL Limassol chciał wygrać Puchar FIBA i miał w składzie kilka gwiazd. Długo tam nie grałam, bo zaszłam w ciążę i tak się złożyło, że wróciłam do kraju. Raczej już na dobre.

Wcześniej był kontrakt w Izraelu w Eliztur Ramla i mistrzostwo Szwajcarii z zespołem Sdent Sierre Basket.

W Izraelu nie grałam z powodu kontuzji pleców. Chcieli mi tam pomóc w jej  leczeniu, ale zdecydowałam się wrócić do kraju. Bardzo pomogli mi obecny kierownik reprezentacji pan Mirosław Nosowicz oraz doktor Andrzej Sobieraj. No i mój Rafał (Hejmej – wioślarz reprezentacyjnej ósemki), który mnie bardzo wspierał. Myślałam, że to już koniec, ale udało mi się wrócić na parkiet i mogłam w styczniu wyjechać do Szwajcarii, gdzie miałam superwarunki, by dojść do siebie po kontuzji. Nie oszukujmy się, poziom jest tam porównywalny z końcówką tabeli w naszej ekstraklasie, ale dla mnie było to dobre wyjście. Lepiej grać w takich warunkach, niż siedzieć na ławce w silniejszym zespole lub iść do klubu niestabilnego finansowo, a takich w Polsce jest sporo.

Które z tych doświadczeń najbardziej na panią wpłynęło?

Kontuzje, które nauczyły mnie pokory i otworzyły oczy na sprawy inne niż koszykówka. I urodzenie dziecka. To wydarzenie odmienia nasze życie, budzi się odpowiedzialność, bo ktoś liczy na nas bezwarunkowo. Podczas meczu zawsze mówię sobie, że gram dla córki, żeby była ze mnie dumna. Gdy jeszcze byłam we wczesnej fazie ciąży, mówiłam sobie: „Fasolka, pomóż mamie trafić do kosza".

Uroda pomaga w karierze?

Nie czuję się specjalnie piękna i nie wiem, czy to pomaga czy przeszkadza. Myślę, że jak sędzia ma odgwizdać faul, to i tak gwizdnie – ładnej czy brzydkiej. Natomiast na pewno można urodę wykorzystać w sensie marketingowym. Przykładem mogą być siatkarki – piękne, wysokie, szczupłe. Myślę, że podobnie powinniśmy promować koszykówkę, zwłaszcza że mamy w drużynie dużo ładnych dziewczyn.

Jak pani wspomina Małgorzatę Dydek?

Grałyśmy razem w reprezentacji na mistrzostwach Europy w Turcji w 2005 roku, również w Lotosie Gdynia. Wielkie serce, wspaniały człowiek. Śmiałyśmy się, że Gosia miała swój zegarek, bo zawsze się spóźniała. Wystarczyło jednak, że się uśmiechnęła, i każdy jej odpuszczał. Kiedyś na treningu w Gdyni rozpoczęłyśmy już rozciąganie, gdy tu nagle wpada na salę jej ukochany pies Falco, a za nim Gosia. Siada na ławce, z namaszczeniem zawiązuje buty, gdy my już biegamy. Młodym bardzo pomagała. Wtedy jeszcze starsze zawodniczki pokazywały swą wyższość, trzeba było nosić im buty, nie mogłyśmy się przebierać w tej samej szatni. Nie ona.

Wrażenia z mistrzostw w Katowicach?

Jestem zaskoczona warunkami, jakie tutaj mamy. Dobry hotel, wyżywienie – żartujemy, że na pewno tu nie schudniemy. Mamy do dyspozycji superautobus – każda chciała zrobić sobie przed nim zdjęcie. Nie jesteśmy przyzwyczajone do takich luksusów. Na nasze mecze w Spodku przychodzi dużo kibiców, wspierają nas cały czas. Postaramy się im odwzajemnić.

—rozmawiał w Katowicach Marek Cegliński

Sport
Witold Bańka dla "Rzeczpospolitej": Iga Świątek i Jannik Sinner? Te sprawy dały nam do myślenia
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Sport
Kiedy powrót Rosji na igrzyska olimpijskie? Kandydaci na szefa MKOl podzieleni
Sport
W Chinach roboty wystartują w półmaratonie
Sport
Maciej Petruczenko nie żyje. Znał wszystkich i wszyscy jego znali
Sport
Czy igrzyska staną w ogniu?