Jak to się stało, że Bundesliga, kiedyś bastion konserwatyzmu, stała się laboratorium dobrych pomysłów?
A jakie mieliśmy wyjście? Jakbyśmy się nie wymyślili na nowo, to dalej lecielibyśmy w dół w rankingu UEFA i obudzili się z jedną, dwiema drużynami w Lidze Mistrzów. Już spadliśmy z pierwszego na czwarte – piąte miejsce. Ale odbiliśmy się, będziemy mieli cztery drużyny w LM. Naszą siłą są wpływy z biletów, w szukaniu sponsorów jesteśmy lepsi niż Hiszpania i Anglia. Problemem pozostają prawa telewizyjne. Tu zostaliśmy z tyłu.
Reprezentacja Niemiec też przeszła metamorfozę. Przez dziesięciolecia, również w czasach, gdy pan w niej grał, budziła respekt, ale z sympatią było gorzej. Dziś Niemcy stali się symbolem nowoczesności i ofensywnej gry, jak dawna Holandia. Może to nie przypadek, bo Niemcy zajęły miejsce Holandii jako modelowe społeczeństwo otwarte. Zgadza się pan, czy to dorabianie teorii?
Wszystko się zaczęło w klubach: od inwestycji w szkolenie młodzieży. I od dobrego trenera kadry. Ale środowisko, w którym sport funkcjonuje, też ma ogromne znaczenie. Nauczyliśmy się żyć z imigrantami i dziś naszą siłą są Oezilowie, Khedirowie, Podolscy. To mi się podoba. Przydałby się tylko jakiś sukces. Bo moja reprezentacja jednak mistrzostwo Europy zdobyła, a Holandia, o której pan mówi, była piękna i wielka, ale niczego nie wygrała. Niemcy ostatni tytuł wywalczyli 15 lat temu. Trochę dawno jak na nas. I to mi nie daje spokoju.
—rozmawiał Paweł Wilkowicz