Paweł Korzeniowski w finale na 200 m motylkiem, Michael Phelps w Szanghaju na razie przegrywa
Wydarzeniem trzeciego dnia mistrzostw świata jest podwójne złoto Francuzów na 100 m stylem grzbietowym. Faworytem był bardziej utytułowany Camille Lacourt, ale jego rodak Jeremy Stravius nie zamierzał być gorszy. Dotknęli ściany basenu równocześnie, czas ( 52,76) też był identyczny, więc obaj stanęli na najwyższym stopniu podium.
– Francja dawno nie zdobyła złotego medalu, a teraz ma od razu dwa – skomentował to niecodzienne wydarzenie Stravius i skromnie przyznał, że jest gorszym pływakiem od wyższego o głowę, mierzącego 197 cm Lacourta.
To miał być wyścig tysiąclecia, jak mówił przed startem na 200 m kraulem ekspert Eurosportu, Holender Pieter van den Hoogenband. Stawka finalistów faktycznie mogła rzucić na kolana: Amerykanie Ryan Lochte i Michael Phelps, Niemiec Paul Biedermann, Francuz Yannick Agnel i Koreańczyk Park Tae- Hwan należeli do faworytów.
Hoogenband stawiał na Amerykanów i się nie pomylił. Wygrał Lochte, choć Phelps prowadził po 100 metrach, i przyznał, że mógł popłynąć szybciej, ale popełnił kilka błędów. – Mam jeszcze nad czym pracować – mówił Phelps. Jeśli tak mówi jeden z najlepszych pływaków świata, to warto takie wypowiedzi cytować.