Korespondencja z Monzy
Rok temu Fernando Alonso dał fanom włoskiego zespołu to, co cenią najbardziej - osiemnaste w historii zwycięstwo dla Ferrari w ojczyźnie słynnej ekipy. Teraz szanse Hiszpana na mistrzowski tytuł są czysto iluzoryczne, ale fanatycy Scuderii, których uwielbienie dla rodzimego teamu ma wymiar niemalże religijny, nie zwracają na to większej uwagi. Dla nich liczy się tylko kolejny sukces Ferrari na najszybszym torze w kalendarzu, który jest areną zmagań kierowców F1 od samego początku wyścigowych mistrzostw świata, czyli od 1950 roku.
Historia Monzy jest jeszcze dłuższa: wyścigi na wytyczonej w Parku Królewskim piekielnie szybkiej pętli rozgrywane są od 1922 roku. Przez niemal sto lat włoski tor był areną wielu spektakularnych triumfów, ale i tragicznych wydarzeń.
Dwunastokrotnie zawody o Grand Prix Włoch rozstrzygały o losach mistrzowskiego tytułu, dwa razy w dramatycznych okolicznościach.
W 1961 roku koronę zapewnił sobie jeżdżący w Ferrari Amerykanin Phil Hill, lecz sukces miał bardzo gorzki smak: jego rywal w walce o tytuł i zespołowy kolega Wolfgang von Trips po kolizji z jednym z rywali wpadł w tłum kibiców. Zginęło 14 widzów i sam kierowca. Siedemnaście lat później rodak Hilla, Mario Andretti, został drugim i jak na razie ostatnim mistrzem świata F1 pochodzącym z USA.