Rz: Czy festiwal w Krynicy może zwiększyć zainteresowanie biegami w Polsce?
Irena Szewińska: Mam nadzieję i między innymi dlatego tutaj jestem. To jest bardzo ładna i potrzebna impreza, na szczęście, niejedyna w naszym kraju. Uważam, że biegi są znakomitą formą spędzania wolnego czasu i pewnego rodzaju stylem życia. W programie festiwalu jest tak dużo biegów, że każdy może znaleźć coś odpowiedniego dla siebie.
W ostatnich latach można odnieść wrażenie, że biegacze długodystansowi, zwłaszcza maratończycy, to jest inna kategoria lekkoatletów. Czy w czasach pani startów było podobnie?
Kiedy ja startowałam, w Polsce nie było maratończyków klasy światowej. Przełomu dokonała Wanda Panfil, zdobywając mistrzostwo świata w roku 1991 w Tokio, co zresztą widziałam na własne oczy. Ale popularność biegów maratońskich jest wynikiem starań miast, organizujących je bez żadnego związku z mistrzostwami i igrzyskami olimpijskimi. Maratony w Nowym Jorku, Bostonie, Londynie, Paryżu czy Berlinie są wydarzeniami samymi w sobie, a ich zwycięzcy popularnością nie ustępują mistrzom olimpijskim. Na taki status trzeba pracować i może kiedyś Warszawa stanie się takim miastem na maratońskiej mapie świata.
Największe maratony organizują wielkie miasta. Ale przecież i w mniejszych startują setki i tysiące osób, w większości niemających szans zrobienia karier. Trenują, jeżdżą, płacą, biorą urlopy. Po co to robią?