Nie, Marek Twardowski ma w Augustowie kamienicę, sklepy. Ja też tak chcę.
Dlaczego w polskim sporcie jest ciągle za mało podobnych przykładów? Czasy się zmieniły, a ciągle wychowujemy sportowców na dorosłe dzieci, potrafiące tylko trenować i startować. I potem jest tak jak z dwukrotnym mistrzem olimpijskim Robertem Syczem, który zostawił wioślarstwo, ale szybko wrócił, pytając: a kto weźmie mechanika samochodowego, który od kilkunastu lat nie naprawiał samochodu?
Nie mogę się wypowiadać za innych. Ja wolę samodzielność i bycie blisko domu. Chcę mieć poczucie odpowiedzialności.
Tomasz Wylężek, kajakarz z Polski, zdobywający medale dla Niemiec, mówi, że polski sport jest zabijany przez zgrupowania. Przez te dwieście kilkadziesiąt dni w roku poza domem, ciągłe duszenie się w tym samym sosie, ale też przyzwyczajenie, że wszystko jest podsunięte pod nos. .
Dlatego ważne, że teraz można sobie wybrać: lubię być z grupą, to siedzę na zgrupowaniach. Nie dogaduję się z trenerem albo kolegami, to idę na swoje i trenuję tam gdzie mieszkam. Oczywiście wybór mają tylko ci, którzy są wystarczająco dobrzy.
Gdyby pan w Mrągowie nie wybrał kajakarstwa, to kim by pan został?
Nie wiem, może chuliganem. Zawsze mnie energia roznosiła. Rodzice mnie wysłali na kajaki. Miałem piękne dzieciństwo, ale jakby mnie nie pilnowali, to pewnie bym zszedł na ciemną stronę mocy. I cieszę się, że mnie do tego kajakarstwa wtedy przymuszano. Nie jestem za bezstresowym wychowaniem, bo dzieci same nie wiedzą, czego chcą. Mnie też się zdarzało uciekać z treningów, kombinować. I dopiero po trzech, czterech latach to polubiłem. I dziś zamiast siedzieć przed komputerem i grać, mogę powiedzieć: za rok postaram się dać polskiemu kajakarstwu pierwszy tytuł mistrza olimpijskiego.
Wyobraża pan sobie czasami ten moment: podium, hymn, wzruszenie?
Do tej pory na podium nie płakałem. Właściwie to nie pamiętam, kiedy się ostatnio wzruszyłem. Może to niedobrze. Nie wiem, jak jest na igrzyskach. Może łza poleci.
Rozmawiał Paweł Wilkowicz