A piłkarz Górnika Zabrze to gwiazda, legenda i pomnik. Zasłużył sobie na te określenia w czasach tak odległych, że chyba tylko ja to pamiętam i widziałem na własne oczy. Miałem nawet zaszczyt kilka razy wystąpić z Włodkiem w jednej drużynie i nic mi wtedy nie wychodziło, bo nogi trzęsły mi się ze zdenerwowania.
Lubański był częścią naszej historii, jedną z radości bezmięsnych dni w czasach gomułkowskiej małej stabilizacji, ale i niewolnikiem systemu. Chciało go mieć w swoich szeregach wiele czołowych klubów z Realem Madryt włącznie, ale stanowił dobro narodowe i musiał pozostać na Śląsku. Bił więc rekordy skuteczności w lidze, zamiast sprawdzać się w lepszym towarzystwie. A kiedy już dali mu zgodę na wyjazd do prowincjonalnego Lokeren, ambasador w Belgii Stanisław Kociołek sporządził notatkę dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych, informując, że tamtejsza Polonia to pozostałości dywizji pancernej generała Maczka i nie przejawia większej aktywności politycznej. Może dzięki temu Włodek wyjechał i wraz z Grzegorzem Latą oraz Prebenem Elkjaerem Larsenem wprowadzili Lokeren na mapę Europy.
Frankowski takich problemów nie miał. Urodził się dokładnie miesiąc po zdobyciu przez Orły Górskiego trzeciego miejsca na świecie i dorastał w normalnej Polsce. Mimo że wychował się w Białymstoku, o którym trudno było powiedzieć, że leży na szlaku futbolowych orlich gniazd, zrobił karierę wyjątkową. Grał we Francji, Japonii, Wiśle Kraków, Hiszpanii, Anglii, USA. Wrócił do Białegostoku lepszy, niż był, kiedy z niego wyjeżdżał w świat, i wciąż imponuje. Jagiellonia znowu z nim, też już inna.
Frankowski dorównał legendzie i sam się nią staje. Tak się złożyło, że obydwaj, niezależnie od swoich umiejętności piłkarskich, dzięki cechom, które mieszczą się w pojęciu „kultura osobista", są znakomitymi ambasadorami futbolu. Dlatego właśnie pozostając z szacunkiem i sympatią dla kolegi Włodka, z wyczynu pana Tomka bardzo się cieszę.