Formuła 1 gości na Suzuce od 1987 roku i od tamtej pory rozgrywany w końcówce sezonu wyścig w prefekturze Mie aż dziesięciokrotnie decydował o mistrzostwie świata.
Na uwielbianym przez kierowców szybkim torze wielokrotnie dochodziło do kontrowersyjnych sytuacji. W latach 1989-90 dwaj wielcy rywale Alain Prost i Ayrton Senna zderzali się ze sobą w decydującym o tytule wyścigu. W 1989 roku, po dyskwalifikacji Senny za niedozwolony powrót na tor po kolizji, mistrzem został Prost, a rok później tuż po starcie Brazylijczyk staranował rywala i obaj nie dotarli do mety, co dało mistrzostwo Sennie.
Tegoroczna sytuacja przypomina jednak bardziej sezony 1996 czy 2003, kiedy to lider mistrzostw musiał zdobyć w Japonii zaledwie punkt, aby cieszyć się z mistrzowskiego tytułu. W 1996 roku Damon Hill wykonał zadanie z nawiązką i wygrał wyścig, a jego rywal i zespołowy kolega z Williamsa Jacques Villeneuve nie dojechał do mety. Siedem lat później Michael Schumacher przypieczętował swój szósty i przedostatni mistrzowski tytuł ósmą lokatą na Suzuce, która według ówczesnego systemu premiowana była właśnie jednym punktem.
– Nie ulega wątpliwości, że jeden z nas wygrywał w tym sezonie zbyt często – pół żartem mówi Mark Webber, który przed rokiem przyjechał do Japonii jako lider mistrzostw. W tym roku Australijczyk ani razu nie stanął na najwyższym stopniu podium, za to częstym gościem był na nim jego zespołowy partner z Red Bulla. Niemiecki hymn dla Vettela grano już w tym sezonie dziewięć razy i tylko wyjątkowy pech mógłby go pozbawić zdobycia drugiego z rzędu mistrzowskiego tytułu już w najbliższą niedzielę.
Jedynym kierowcą, który może odwlec powtórną koronację Vettela jest Jenson Button. Kierowca McLarena, który podpisał nowy, wieloletni kontrakt z zespołem, musiałby jednak wygrać pozostałe do końca pięć wyścigów, a jego rywal nie mógłby zdobyć ani jednego punktu. Niemiec nie musi się zatem specjalnie wysilać, bo nawet dziesiąta lokata w Grand Prix Japonii da mu tytuł.