Siedmiokrotny mistrz świata i zwycięzca 91 wyścigów to wzór do naśladowania. Każdy co zdolniejszy kartingowiec czy kierowca niższych serii wyścigowych urodzony w Niemczech jest automatycznie porównywany do Schumachera. Po pierwszym zwycięstwie w Formule 1 Vettela ochrzczono „Baby Schumim”, choć jemu ten przydomek nie przypadł do gustu. – Porównania do Schumachera mnie śmieszą – mówił przyszły mistrz świata. – Dobrze się znamy, to miły i twardo stąpający po ziemi facet. Trudno będzie powtórzyć jego osiągnięcia.
Porównania nie mają sensu także z powodów charakterologicznych. W latach 90. o wiele bardziej pobłażliwie podchodzono do zachowania kierowców na torze. „Schumi” pobierał nauki u mistrza ostrych zagrywek Ayrtona Senny i gdy kilka razy nadział się na torze na nieustępliwego Brazylijczyka, sam nabrał brutalnych nawyków. W walce o pozycję nie wahał się wyrzucić z toru nikogo – nawet swojego rodaka Heinza Haralda Frentzena czy własnego brata Ralfa. Dwukrotnie w decydujących wyścigach sezonu doprowadzał do kolizji z kierowcami, którzy walczyli z nim o tytuł. W taki sposób zdobył swoje pierwsze mistrzostwo świata, gdy w Adelajdzie zderzył się w 1994 roku z Damonem Hillem. Trzy lata później próbował wyrzucić z toru Jacques'a Villeneuve'a, ale sam skończył na poboczu. Sędziowie odebrali mu wówczas wszystkie wywalczone w sezonie 1997 punkty i pozbawili tytułu wicemistrza świata.
Obecnie kierowcy Formuły 1 nie mogą już jeździć w tak ostrym stylu, o czym raz po raz przekonuje się karany za przeróżne wybryki Lewis Hamilton. – Chyba nie chodzi o to, żebyśmy spychali się na trawę! – krzyczał przez radio podczas zeszłorocznej GP Belgii przerażony Vettel, przyparty do krawędzi toru przez broniącego się Roberta Kubicę. Schumacher tylko wzruszyłby ramionami – za czasów jego świetności nie takie numery uchodziły na sucho.
Bardziej rygorystyczne podejście sędziów do zachowań na torze wymusiło mniej agresywny styl jazdy, a podejście godne wyścigowego rozrabiaki nie jest już kluczem do sukcesów. Powiedzenie „mili faceci nie zostają mistrzami świata” straciło trochę na znaczeniu. Vettel jest po prostu zawodnikiem innej generacji. Lubi pożartować z dziennikarzami (uwielbia brytyjski humor, z Monty Pythonem na czele), a drogę do F1 miał utorowaną dzięki opiece firm, które zapewniały mu stabilną przyszłość – najpierw BMW, potem Red Bulla. „Schumi” reprezentował za młodu barwy Mercedesa, ale niemiecki koncern nie był wówczas obecny w F1 i za pierwszy start przyszłego mistrza świata trzeba było zapłacić ekipie Jordan 100 tys. dolarów.
Potem Schumacher musiał sobie radzić sam, walcząc ostro o miejsce wśród takich rywali, jak Senna, Alain Prost, Nigel Mansell czy Nelson Piquet. Swoje pierwsze mistrzostwo świata zdobył w samochodzie, który nie był najszybszy w stawce – w tragicznych okolicznościach, bo po śmierci Senny w trzecim wyścigu sezonu – za kierownicą słabszego benettona zdołał pokonać dysponującego mocniejszym williamsem Damona Hilla. I to mimo dyskwalifikacji w dwóch wyścigach i zakazu startów w dwóch kolejnych.