NBA. Derek Fisher - Główny negocjator

Jest porozumienie, sezon NBA rozpocznie się w Boże Narodzenie. W negocjacjach ważną rolę odegrał Derek Fisher – zawodnik, który do tej pory stał w drugim szeregu

Publikacja: 04.12.2011 00:01

Strony konfliktu ogłaszają porozumienie. Drugi z lewej siedzi Derek Fisher

Strony konfliktu ogłaszają porozumienie. Drugi z lewej siedzi Derek Fisher

Foto: AFP

Kiedy po 149 dniach sporu między klubami i zawodnikami amerykańskiej zawodowej ligi koszykówki doszło do porozumienia, kibice odetchnęli z ulgą. Spór toczył się o zasady podziału zysków z ligi.

Jednym z autorów porozumienia był szef związku zawodowego zawodników NBA – Derek Fisher. Niektórzy podczas rozmów zarzucali mu, że nie grał uczciwie i za plecami zawodników po cichu dogadywał się z szefami ligi – Davidem Sternem i Adamem Silverem, którym miał obiecać, że przekona graczy do zaakceptowania podziału zysków 50-50. Fisher odparł te zarzuty, nazywając je absurdalnymi. Po tych oskarżeniach nie wstał nawet na moment od stołu negocjacyjnego i dalej walczył z NBA, jednocześnie manewrując między kolegami, z których jedni chcieli wracać na parkiet (np. Kobe Bryant), a drudzy (wśród nich Paul Pierce) zajmowali nieprzejednaną postawę.

Fisher ma już doświadczenie w godzeniu ognia z wodą. Bryant i Shaquille O'Neal dali mu w Los Angeles Lakers taką szkołę, że negocjacje z właścicielami nie są w stanie go przerazić.

Nie wiadomo do końca, co kryją tajemnice szatni Lakers z tamtego okresu, ale można przypuszczać, że to Fisher najbardziej pomagał oddzielać od siebie dwa wielkie ego, gotowe rozsadzić od środka drużynę. Obaj gwiazdorzy byli wtedy u szczytu karier i nie mieli ochoty dzielić się władzą.

Za te umiejętności dyplomatyczne docenił go Bryant, który nazwał go „Obamą". W roku 2007, kiedy gwiazdor sfrustrowany porażkami i brakiem nowych transferów groził poważnie odejściem, to Fisher był jednym z pierwszych, których ściągnięto w trybie awaryjnym do budowania nowej drużyny. Bez niego i jego dyplomacji nie byłoby trzech mistrzowskich lat 2000 – 2002. Potem nie byłoby dwóch tytułów z lat 2009 – 2010.

A przy tym wszystko robił po cichu, jak przystało na dobrego dyplomatę i kogoś, kto wie, że talentem nie wejdzie na szczyt, i musi od rana do nocy pracować na treningach. On, choć na boisku jako rozgrywający jest tzw. jedynką, to nawet na koszulce gra z numerem 2. W lidze pełnej egocentryków, którzy ciężko odchorowują podanie piłki do kolegi z drużyny, taka cecha to skarb.

Fisher uczył się tego od najmłodszych lat, kiedy nie było popytu na jego usługi wśród drużyn uczelnianych. Trafił w rodzinne strony, do Little Rock, ale na początku trener Jim Platt ledwie dał się przekonać, żeby dać mu szansę.

Właściwie to gwiazdą mógł poczuć się tylko przez dwa sezony w rozgrywkach NCAA. Potem trafił do Lakers, którzy przeżywali wtedy słaby czas. Gwiazdą był Bryant, a Fisher przyzwyczajony do tego, że zawsze jest na drugim planie z łatwością zgodził się na rolę zmiennika dla Nicka van Exela. – Cieszyłem się z bycia częścią zespołu, ale jednocześnie wiedziałem, na co mnie stać – opowiadał później.

On wiedział, ale niekoniecznie wiedzieli trenerzy, którzy najczęściej stawiali na kogoś innego. Kiedy w 2003 roku zdawało mu się, że będzie wreszcie pierwszym rozgrywającym i mówił w wywiadach, że jest gotowy, do zespołu trafił Gary Payton i znów się nie udało.

A po tamtym sezonie udał się na kilkuletnią tułaczkę do Golden State Warriors i Utah Jazz. Wrócił stamtąd do Lakers (już jako szef związku zawodowego zawodników NBA), kiedy się okazało, że jego córeczka Tatum ma nowotwór oka, a Los Angeles gwarantuje najlepszą opiekę. Wtedy nie wybrzydzał na pensję, bo najważniejsze było życie dziecka i jeśli się nad czymś zastanawiał, to tylko nad tym, czy gdzie indziej lekarze nie znają się na tym schorzeniu lepiej.

Teraz też, choć na negocjacjach spędzał dziesiątki godzin, starał się latać do rodziny, kiedy tylko mógł. Z własnej pensji opłacał hotel, asystenta, nawet indywidualnego trenera, bo przecież lokaut w każdej chwili mógł się skończyć i trzeba być gotowym do powrotu na parkiet, a Fisher młodzieniaszkiem nie jest – w sierpniu skończył 37 lat.

Sezon się zaczyna, trzeba znowu grać. Na parkiecie rzadko był gwiazdą, choć rozegrał ponad 1000 spotkań (osiągnął tę granicę szybciej niż Bryant). Trochę poszalał sobie przy mównicy, w garniturze, teraz będzie podawał piłkę kolegom, ale nareszcie z giermka stał się rycerzem.

Kiedy po 149 dniach sporu między klubami i zawodnikami amerykańskiej zawodowej ligi koszykówki doszło do porozumienia, kibice odetchnęli z ulgą. Spór toczył się o zasady podziału zysków z ligi.

Jednym z autorów porozumienia był szef związku zawodowego zawodników NBA – Derek Fisher. Niektórzy podczas rozmów zarzucali mu, że nie grał uczciwie i za plecami zawodników po cichu dogadywał się z szefami ligi – Davidem Sternem i Adamem Silverem, którym miał obiecać, że przekona graczy do zaakceptowania podziału zysków 50-50. Fisher odparł te zarzuty, nazywając je absurdalnymi. Po tych oskarżeniach nie wstał nawet na moment od stołu negocjacyjnego i dalej walczył z NBA, jednocześnie manewrując między kolegami, z których jedni chcieli wracać na parkiet (np. Kobe Bryant), a drudzy (wśród nich Paul Pierce) zajmowali nieprzejednaną postawę.

Pozostało 80% artykułu
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?
Sport
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski. Poznaliśmy nominowanych
Sport
Zmarł Michał Dąbrowski, reprezentant Polski w szermierce na wózkach, medalista z Paryża
SPORT I POLITYKA
Wielki zwrot w Rosji. Wysłali jasny sygnał na Zachód
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
SPORT I POLITYKA
Igrzyska w Polsce coraz bliżej? Jest miejsce, data i obietnica rewolucji
Materiał Promocyjny
Samodzielne prowadzenie księgowości z Małą Księgowością