Jakie były pierwsze odczucia, gdy zetknął się pan z nim osobiście?
Postawił na mnie w Lidze Światowej, choć grałem słabo. I w pewnym momencie odstawił, bo nie spełniałem jego wymagań. Nie było łatwo wrócić do podstawowego składu. Taki właśnie jest Anastasi. U niego nie ma sentymentów, bierze do drużyny tylko najlepszych. Nikt nie może być pewny swego miejsca w kadrze na Londyn. Oczywiście nie wymieni całej drużyny, ale zmiany są możliwe.
Castellani też pięknie zaczął pracę z reprezentacją, ale już rok później na mistrzostwach świata we Włoszech poniósł klęskę. Co się wtedy stało?
Nie jest łatwo odpowiadać na takie pytania. Moim zdaniem nie byliśmy przygotowani do tej imprezy, nie było atmosfery, coś po drodze uciekło. Mam nadzieję, że Anastasi na to nie pozwoli. On wie, kiedy krzyknąć, a kiedy poklepać po plecach. W momentach kryzysowych zachowuje spokój. A jak jest nerwowo, to wkracza Andrea Gardini, kiedyś wielki gracz, teraz asystent Anastasiego. To jego bufor bezpieczeństwa.
Został pan najlepszym blokującym Pucharu Świata, ale na pewno ma pan swoich faworytów na tej pozycji?
Nie było go w Japonii, ale to nie zmienia faktu, że wśród środkowych nie ma sobie równych. To Kubańczyk Roberlandy Simon.
A którego z atakujących najtrudniej zablokować?
Mógłbym wymienić kilku, ale zostanę przy najsławniejszym. Serb Ivan Miljković od lat jest profesorem w tym fachu, nikt nie atakuje tak mądrze, nie widzi tyle, co on. I co najbardziej istotne, najlepszy jest wtedy, kiedy to najbardziej potrzebne drużynie.
Z kim chciałby pan zagrać w Londynie o złoto?
Z Rosjanami. I oczywiście wygrać. W sytuacjach kryzysowych to nie są wcale tacy twardziele, jak choćby Serbowie. Można ich złamać.