Był jednym z największych kolarskich mistrzów. Dwa razy zwyciężał w Tour de France, trzy razy w Giro d'Italia. Wygrałby dużo więcej, gdyby nie trafił w zły czas i złe miejsce. Przy jego sukcesach i wielkich pojedynkach z Fausto Coppim Włosi szykowali się na wojnę i odbudowywali się po wojnie. Po pierwszym zwycięstwie w Tourze w 1938 roku przetaczające się przez Francję i świat fronty kazały mu czekać na następne zwycięstwo w TdF aż dziesięć lat.
Nazywano go kolarzem Watykanu, Kościół stawiał rozmodlonego Bartalego za wzór sportowca i zdarzało się, że na trasach wyścigów grupy dzieci dyrygowane przez księdza wyśpiewywały mu kantyczki. Ale pod jego zwycięstwa podczepiali się wszyscy: faszyści, komuniści, chadecy. Benito Mussolini zabronił mu jechać w 1938 roku w Giro, kazał zbierać siły na Tour de France, żeby Bartali pokazał, że nie jest jednym z tych włoskich mistrzów, którzy potrafią wygrywać tylko u siebie. Pokazał, zwyciężył. Premier Alcide de Gasperi, stary znajomy z Akcji Katolickiej, dzwonił do niego podczas Tour de France 1948, prosząc: „Wygraj wyścig, bo inaczej będzie wojna domowa". Znów zwyciężył i komuniści, szykujący się do rewolty po zamachu na ich przywódcę Palmiro Togliattiego, świętowali ręka w rękę z chadekami.
Ale żadnemu z nich nie dał się wciągnąć na służbę. De Gasperiemu odpowiedział: „Dla Włoch mogę wygrać w każdej chwili, ale nie dla chadecji". W przeciwieństwie do Coppiego, wcielonego do armii i walczącego w Tunezji, wywinął się też faszystom. Uciekł przed Mussolinim do Watykanu, pod opiekę Piusa XII. Potem go przymusowo skierowano do służby w drogówce, ale i z niej odszedł przy pierwszej sposobności. Pracował w warsztacie i wtedy zaczął spiskować z ruchem oporu i z Kościołem.
Papieże, biskupi, zakonnicy – to był jego świat. Był zaprzyjaźniony z Piusem XII, uczył jazdy na rowerze Jana XXIII, nie zdejmował szkaplerza z Najświętszą Panienką, podczas wyścigów w hotelowych pokojach ustawiał sobie kapliczki, a po zwycięstwie w Tourze, gdy już przyjął hołd 50 tysięcy kibiców w Parku Książąt, poszedł się pomodlić do Notre Dame. Mówili o nim „pedałujący mnich", „pobożny Gino". Należał do świeckiego zakonu karmelitów bosych.
Opowiadali, że do bidonów wlewał sobie święconą wodę. Może to akurat jest legendą, ale wszystkie anegdoty i tak bledną przy tym, czego się zaczęliśmy dowiadywać o Bartalim po jego śmierci w 2000 roku.