– Nie wiem, co się stało. Myślałem, że będzie lżej. Po czwartej rundzie straciłem siły, nie byłem sobą – tłumaczył się po walce zmęczony Rosjanin. Sędziowie punktowali: 114:114, 116:113, 116:112 dla Powietkina, z czym nie mógł się pogodzić mocno pokiereszowany w tym pojedynku Huck. – Byłem lepszy, zasłużyłem na wygraną. Przecież on ledwie stoi – mówił, wskazując na Powietkina, przeprowadzającemu z nim wywiad reporterowi.
Stawką w tym pojedynku był tzw. pas regular organizacji WBA. Prawdziwym czempionem, co trzeba pamiętać, jest Ukrainiec Władymir Kliczko, do niego należą też tytuły IBF i WBO. Mistrz regular to tytuł zastępczy, zaciemniający i tak mocno już zagmatwany obraz zawodowego boksu.
Początek należał do Powietkina, który zadał kilka celnych ciosów na korpus, atakował seriami, sprawiał wrażenie, że panuje nad sytuacją. W przerwie między trzecią i czwartą rundą trener Ulli Wegner mówił do Hucka: – Musisz zaryzykować, nie idzie ci Marco!
I Huck zaryzykował. Trafił mocnym prawym, po którym Rosjanin miał kłopoty, niejedyne w tej bitwie. Wychodził z opresji dzięki ambicji, ale prezentował się słabiej, niż oczekiwano. Nie pomagały rady Aleksandra Zimina, który zastąpił w narożniku Amerykanina Teddy'ego Atlasa. Walka przypominała wojnę, ale nie na światowym poziomie. Pogubił się sędzia ringowy, Portorykańczyk Luis Pabon, który nie reagował na faule Hucka i zbyt niskie uniki Powietkina.
Przed rozpoczęciem tej wojny sądzono, że Rosjanin utrze nosa butnemu, ale znacznie lżejszemu (104 kg – 95 kg) rywalowi, lecz raz jeszcze okazało się, że amatorska przeszłość ma niewielkie znaczenie, gdy dochodzi do twardej, zawodowej walki o dużą stawkę.