Przed pojedynkiem w Duesseldorfie młodszy z ukraińskich braci obiecał widzom 50. nokaut w karierze i dotrzymał słowa. Decydująca była kombinacja w czwartej rundzie: lewy, prawy prosty i lewy sierpowy. Portorykański sędzia Luis Pabon przerwał pojedynek, gdy Mormeck podniósł się z maty ringu, chroniąc tym samym Francuza przed poważniejszymi konsekwencjami. 35-letni Kliczko zachował mistrzowskie tytuły organizacji WBA, IBF, WBO, IBO oraz pas magazynu "The Ring".
Mormeck nie podjął walki. Dla siedzących przy ringu mocnych ludzi francuskiego kina, Jeana-Paula Belmondo i Jeana Reno, to był policzek. W całym pojedynku Mormeck trafił Kliczkę zaledwie trzy razy, co jest chyba nowym rekordem Guinnessa. Później Francuz się tłumaczył, że nic więcej nie był w stanie zrobić, bo wyższy o 17 cm i cięższy o 13 kg Ukrainiec nie ma słabych punktów. Nie dodał, że panicznie bał się ryzyka i od pierwszego gongu był schowany za podwójną gardą. 50 tysięcy ludzi w ESPRIT Arena i miliony przez telewizorami miało prawo czuć się oszukanymi, ale fascynacja Kliczkami wciąż jest tak wielka, że ich kolejne pojedynki będą się cieszyć podobnym lub większym zainteresowaniem. I znów wszyscy zapomną, że chwalili swych rywali przed walką, choć wynik można było przewidzieć.
Ich biznesowy sukces to wielomilionowe honorarium dla młodszego z braci i niekończące się perspektywy. Starszy Witalij – w Duesseldorfie zapowiedział, że będzie jednak walczył z Davidem Haye'em, a Władymir wymienia nazwiska kandydatów do kolejnych obron tytułu, m.in. Chrisa Arreolę. Nie ma na tej liście Tomasza Adamka, ale to kwestia czasu. Jean-Marc Mormeck też ma głowę do interesów. Zdrowia nie stracił, a nieźle zarobił. Czek na 600 tysięcy dolarów za trzy nędzne ciosy, to nieporozumienie, ale taki jest dziś zawodowy boks.