Był objawieniem tej zimy w NBA, jeszcze zanim zabłysnął Jeremy Lin i wybuchła „Linsanity". Zadziwiał komplety publiczności w Target Center, gdzie grają jego Minnesota Timberwolves, oraz miliony kibiców przed telewizorami i ekranami komputerów na całym świecie. 21-letni koszykarz przebojem wkroczył do ligi pełnej gwiazd.
Jego popisy trwały jednak tylko niespełna trzy miesiące. 9 marca w swoim 41. meczu sezonu przeciwko Los Angeles Lakers zderzył się z asem gości Kobe'em Bryantem, próbując go zatrzymać. Do końca spotkania pozostawało 16 sekund... Zerwane więzadła w lewym kolanie nie pozwoliły już mu zejść z parkietu o własnych siłach. Na jego powrót do gry trzeba będzie czekać przynajmniej do późnej jesieni. Kibice, nie tylko ci z Minneapolis, dodają mu otuchy: „Ricky, czekamy. Wracaj jak najszybciej!".
Nieśmiały i małomówny
Wcześniej fani NBA czekali na niego znacznie dłużej. Najpierw na moment, kiedy skończy 19 lat. To, że syn trenera z El Masnou jest największym talentem w europejskiej koszykówce, wiadomo było już wtedy, gdy debiutował w hiszpańskiej ekstraklasie, mając 14 lat.
W finale mistrzostw Europy do lat 16 Rubio, o rok młodszy od kolegów i rywali, zagrał rewelacyjnie, nawet jak na młodzieżowe standardy: zdobył 51 punktów, miał 24 zbiórki, 12 asyst i siedem przechwytów, a Hiszpania pokonała Rosję po dwóch dogrywkach. Do pierwszej Ricky doprowadził rzutem z połowy boiska w ostatniej sekundzie.
Z Joventutem Badalona odnosił sukcesy w Hiszpanii i w rozgrywkach międzynarodowych. Podczas turnieju Final Eight Pucharu Europy w Turynie nie odpowiadał na pytania wysłannika „Rz" i innych dziennikarzy, bo rodzice postanowili, że ich nieśmiały i małomówny syn aż do uzyskania pełnoletności nie będzie udzielał wywiadów.