Debel już mniej ważny

Łukasz Kubot, najlepszy polski tenisista, o swoich planach i marzeniach

Aktualizacja: 10.04.2012 01:01 Publikacja: 10.04.2012 00:55

Debel już mniej ważny

Foto: ROL

Red

Wrócił pan do reprezentacji po dwóch latach przerwy...



Łukasz Kubot:

Tamto spotkanie z Finlandią było pechowe i traumatyczne dla całej drużyny, przegraliśmy minimalnie, nie wykorzystując meczboli. Byłem wtedy w życiowej formie, z najlepszym singlowym rankingiem w karierze, a żeby zagrać w Pucharze Davisa, zrezygnowałem ze startu w Indian Wells. Przyjechałem do hali w zimowej Polsce prosto ze słonecznych otwartych kortów w Ameryce Południowej. No i odniosłem w Sopocie kontuzję, po której wracałem do równowagi przez kilka miesięcy. Trzeba było z tego wyciągnąć wnioski.



Choćby takie, że teraz nie jedzie pan na chybcika do Casablanki, bo błyskawiczne przestawianie się z ultraszybkiej nawierzchni na wolne korty ziemne mogłoby nie wyjść na zdrowie?



Tak, wolę spokojnie tydzień potrenować i zagrać na korcie ziemnym dopiero w Monte Carlo. Przygotowanie się do sezonu na otwartych kortach w Europie jest zawsze najtrudniejsze. Zresztą gdybym wiedział, że w Inowrocławiu, gdzie walczymy z Estonią, nie będzie jednak kortu ziemnego – jak nam pierwotnie obiecano – to bym się poważnie zastanowił, czy wystąpić.



Nie bardzo miał pan jednak wyjście, jeśli chce pan zagrać na igrzyskach...



Rzeczywiście, występ w reprezentacji narodowej w jednym z dwóch sezonów najbliższych olimpiadzie to jeden z warunków kwalifikacji. Drugim jest odpowiednio wysokie miejsce w rankingu. Moje na dziś 50. powinno wystarczyć. Liczyła się będzie klasyfikacja z początku czerwca, a ja mam do tego czasu mało punktów do obrony. Nie ukrywam, że start w igrzyskach jest jednym z moich marzeń. Drugie to wygrać turniej w Polsce.

W ubiegłym roku był pan gwiazdą w Poznaniu.

To, że na mój mecz pierwszej rundy w challengerze przyszło trzy tysiące ludzi, zrobiło na mnie wrażenie! Znowu jednak miałem pecha – byłem przecież po tych wygranych wielkoszlemowych pojedynkach z Querreyem, Almagro, Monfilsem czy minimalnie przegranym z Lopezem o ćwierćfinał Wimbledonu, ale kontuzja nadgarstka uniemożliwiła mi dalszą grę w Porsche Open. Do finału doszedł Jurek Janowicz, a ja miałem prawie trzy miesiące przerwy. W tym czasie rozpadł się mój deblowy układ z Oliverem Marachem.

Graliście razem przez trzy sezony, wygraliście pięć turniejów, startowaliście nawet w Masters. Czy doszło do jakiegoś konfliktu?

Nie, po prostu on wtedy zagrał w Hamburgu z Alexandrem Peyą, wygrali, zaiskrzyło między nimi i w tym sezonie postanowili już grać razem, by stworzyć austriacki debel na igrzyska. Ja teraz nie mam stałego partnera, grałem kilka razy z Radkiem Stepankiem, z Tomasem Berdychem, z Janko Tipsareviciem. Od stycznia, po raz pierwszy w karierze, mam niższy ranking deblowy niż singlowy.

Czyli, jak kiedyś na przykład Stefan Edberg, doszedł pan do wysokiej pozycji w grze pojedynczej przez podwójną...

Edberga nie pamiętam... ale w ten sposób weszło też do szerokiej czołówki kilku Czechów. Po prostu startując w turniejach deblowych, przy każdej okazji graliśmy też eliminacje singla. Kilka lat to trwało, ale udało mi się, i dziś mogę już powiedzieć, że bardziej jestem singlistą niż deblistą.

Jaki jest pana zdaniem główny powód obecnych sukcesów Agnieszki Radwańskiej?

Wzrost wiary we własne umiejętności, pewność siebie rosnąca wraz z liczbą wygranych meczów.

Jest pomysł wspólnego miksta na igrzyskach?

Pomysł jest, ale jeśli ona zagra singla i debla z siostrą, to na miksta nie ma już raczej czasu i nie ma to sensu. Decyzja należeć będzie jednak oczywiście do Agnieszki.

Grał pan już cztery razy przeciwko najlepszemu w tej chwili tenisiście świata, Novakowi Djokoviciowi. Na czym polega jego siła?

On, ale i wszyscy pozostali Serbowie z czołówki – Troicki, Tipsarević, Zimonjić w deblu – mają niesamowite serce do walki. Na korcie daliby się posiekać za zwycięstwo, mało bywa zawodników z takim charakterem. Przeciwko Djokoviciowi próbowałem różnych wariantów, ale nie dopuścił mnie w ogóle do gry. Musiałbym chyba serwować same asy, ale to niemożliwe, bo on bardzo dobrze returnuje. Generalnie jednak, poza pierwszą dziesiątką, różnica między np. trzydziestym a siedemdziesiątym graczem rankingu wcale nie jest taka duża.

Pochodzi pan ze sportowej, piłkarskiej rodziny, tata Janusz jest trenerem Zawiszy Bydgoszcz. Czy ma pan jakieś specjalne oczekiwania przed Euro?

Z racji tego, że na co dzień od lat trenuję w Pradze, mecz Polska – Czechy w moim Wrocławiu rzeczywiście budzi trochę emocji. Jego wynik może mi na kilka dni zakłócić dobre stosunki z klubowymi kolegami...

A gdyby ktoś zapewnił panu bilet na to spotkanie, wypadające w dniu ćwierćfinałów Roland Garros, to co by pan wybrał?

Odpowiedź zawodowego tenisisty jest chyba oczywista.

Za miesiąc kończy pan 30 lat...

Bilans ostatniej dekady wypada pozytywnie. Starałem się wszystko robić na sto procent. Wierzę, że tenis mi to zwróci. Przede mną jeszcze dwa, trzy lata kariery. Co potem? – jeszcze się nie zastanawiam.

—rozmawiał w Inowrocławiu Tomasz Wolfke

Wrócił pan do reprezentacji po dwóch latach przerwy...

Łukasz Kubot:

Pozostało 99% artykułu
SPORT I POLITYKA
Wielki zwrot w Rosji. Wysłali jasny sygnał na Zachód
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
SPORT I POLITYKA
Igrzyska w Polsce coraz bliżej? Jest miejsce, data i obietnica rewolucji
SPORT I POLITYKA
PKOl ma nowego, zagranicznego sponsora. Można się uśmiechnąć
rozmowa
Radosław Piesiewicz dla „Rzeczpospolitej”: Sławomir Nitras próbuje zniszczyć polski sport
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Sport
Kontrolerzy NIK weszli do siedziby PKOl
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni