Igrzyska olimpijskie to znakomita okazja do protestów

Im bliżej igrzysk w Londynie, tym bardziej należy się obawiać chętnych do zakłócenia imprezy, a historia pokazuje, że nigdzie nie jest spokojnie

Publikacja: 14.04.2012 01:01

Igrzyska olimpijskie to znakomita okazja do protestów

Foto: ROL

Zaczął w zeszły weekend Trent Oldfield, który postanowił pokazać, że wyścig między uniwersytetami Oxford i Cambridge to zło, jakich mało na świecie.

Wskoczył do Tamizy tuż przed dziobami łodzi, przerywając na jakiś czas rywalizację. Oldfielda w mającej ponad 150 lat imprezie mierził jej elitaryzm, a ostatnio także komercja: sponsorzy, transmisje na cały świat i setki tysięcy widzów siedzących na brzegach rzeki.

Oldfield pozuje na klasowego wojownika, sam zresztą, ociekając wodą, porównywał swój wyczyn do wojny partyzanckiej: uderz znienacka, a potem się wycofaj. To ostatnie nie do końca mu się udało. Został wyłowiony z rzeki i oskarżony o zakłócanie porządku publicznego.

Jego wyczyn może budzić szacunek, bo wskoczenie do Tamizy wymaga nie lada odwagi, a teraz dodatkowo może zostać męczennikiem za sprawę. To uwiarygodni go w oczach opinii publicznej, bo elitaryzm i wyższe sfery zaczęły mu przeszkadzać dość późno. Najpierw uczył się w najlepszej prywatnej szkole w Australii, a potem skończył London School of Economics i dopiero wtedy doznał, jak sam przyznaje, „olśnienia".

Czasu na atak nie mógł wybrać lepiej. Do igrzysk zostało niewiele ponad trzy miesiące, a chętnych, by przy tej okazji wyrazić swój sprzeciw (powody mogą być różne), nie zabraknie. Zwłaszcza że ostatnio z powodu kryzysu podobnych akcji jest coraz więcej.

Niemal w tym samym czasie co Oldfielda z wody, londyńska policja wyciągała z namiotów ludzi protestujących przeciwko budowie hali treningowej do koszykówki na zielonym skrawku ziemi w okolicy Leyton Marsh.

Tam akurat zebrali się mieszkańcy wspomagani przez profesjonalnych przeciwników z ruchu Occupy London – łącznie około 30 osób. Większość rozeszła się spokojnie do domów, gdy tylko zobaczyła urzędników w towarzystwie policji, ale część trzeba było usunąć siłą.

Nie obyło się przy tym bez wojowniczych okrzyków i chowania pod radiowozami, a jeden z mężczyzn został wyniesiony przez czterech policjantów, trzymających go za ręce i nogi. – Będziemy kontynuować nasz protest w pokojowej formie – mówiła jedna z organizatorek, Caroline Day.

Protestujący mają swoje racje. Okolica, w której będą ćwiczyć sportowcy, to podobno ulubione miejsce spacerów dla tysięcy londyńczyków i nie wszystkich przekonują zapewnienia, że po zawodach budynki znikną.

Gdyby tylko na takich protestach się skończyło, nie byłoby większego problemu, ale organizatorzy igrzysk w Londynie martwią się, że jeszcze więcej chętnych do protestowania pojawi się podczas samej imprezy – to w końcu gwarantowany rozgłos dla sprawy, a poza tym znakomita okazja do szantażu. Dajcie nam to, czego żądamy, a będziecie mieli spokój. Dlatego nie ma się co dziwić, że w ostatnich latach chętnych do walki o różne sprawy przybywa.

Najczęściej protesty dotyczą praw człowieka. Tak było w Sydney 12 lat temu, kiedy organizatorzy bali się (inna sprawa, czy słusznie) poważnych manifestacji w obronie Aborygenów.

Przy okazji tamtych igrzysk pojawiały się żądania: przyznania praw do ziemi, przeproszenia i rekompensaty finansowej za lata upokorzeń czy większej sprawiedliwości społecznej. Napięcie udało się na szczęście rozładować. Komitet organizacyjny zaprosił przedstawicieli Aborygenów do samego serca igrzysk: Parku Olimpijskiego w dzielnicy Homebush, a znicz olimpijski zapalała Cathy Freeman – najlepsza w tamtym czasie australijska lekkoatletka, dumna ze swych aborygeńskich korzeni. Większych niepokojów udało się uniknąć.

Od Sydney protesty i zamieszanie stały się niemal tradycją i dodatkową dyscypliną olimpijską. W Atenach w 2004 roku też protestowano, na kilka miesięcy przed igrzyskami wybuchały strajki, ale podczas samej imprezy sytuację udało się opanować.

O wiele więcej niepokoju było podczas igrzysk w Pekinie w 2008 roku. Tam protestujący zwracali uwagę, że hańbą dla idei olimpijskiej jest urządzanie igrzysk w kraju, który otwarcie łamie prawa człowieka, tłumi opozycję demokratyczną i zabija walczących o wolność Tybetańczyków.

Przeciwnicy igrzysk w Chinach stawali na drodze sztafety, a gdy ogień już dotarł na miejsce, protestowali na stadionach. Pięciu Amerykanów zostało zatrzymanych, po tym jak pod stadionem ułożyli napis „Wolny Tybet". Podobnych przypadków było więcej, więc Chińczycy (idąc za przykładem organizatorów igrzysk w Sydney i Atenach) wyznaczyli specjalne strefy wokół Pekinu, w których można było wznosić okrzyki bez ryzyka aresztowania czy deportacji. Oczywiście wcześniej trzeba było wystąpić o specjalne pozwolenie.

W Londynie nie trzeba będzie tego robić. W ostateczności będzie można iść do Hyde Parku.

Zaczął w zeszły weekend Trent Oldfield, który postanowił pokazać, że wyścig między uniwersytetami Oxford i Cambridge to zło, jakich mało na świecie.

Wskoczył do Tamizy tuż przed dziobami łodzi, przerywając na jakiś czas rywalizację. Oldfielda w mającej ponad 150 lat imprezie mierził jej elitaryzm, a ostatnio także komercja: sponsorzy, transmisje na cały świat i setki tysięcy widzów siedzących na brzegach rzeki.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Sport
Sportowcy spotkali się z Andrzejem Dudą. Chodzi o ustawę o sporcie