Kiedy Mariusz Lewandowski grał jeszcze w Szachtarze Donieck, właściciel klubu Rinat Achmietow wysyłał go czasami na zgrupowania polskiej kadry prywatnym odrzutowcem. Nie tylko dlatego Lewandowski mówił o Achmietowie, że ma gest. Za mistrzostwo Ukrainy potrafił dać premię porównywalną z rocznymi dochodami. Pieniądze z kontraktu trafiały na konto. Dodatkowe wynagrodzenie, najczęściej w reklamówkach, prosto do szatni.
Wieje socjalizmem
Majątek Achmietowa szacuje się na 16 miliardów dolarów, a jego wejście w piłkę nożną było dla ligi ukraińskiej jak nowe otwarcie. Z zapyziałej prowincji, która po rozpadzie Związku Radzieckiego szczyciła się tylko bogatym w sukcesy, ale siermiężnym jako produkt marketingowy Dynamem Kijów, Ukraina wyrosła na klubową potęgę. Ma kilka drużyn z pełną kasą, ładnymi stadionami i gwiazdami, na które polskich drużyn nie będzie stać jeszcze długo.
Przygotowując się do Euro, Ukraina pokazała też jednak, że zasad, na jakich funkcjonuje futbol, nie udało się zreformować. Bywa, że od tamtejszej piłki wieje socjalizmem. Tylko kiedyś decyzje zapadały w komitetach, a dziś zapadają w gabinetach oligarchów.
Achmietow zainwestował w Szachtara na początku lat 90. ubiegłego stulecia. Zastąpił szefa lokalnej mafii Achata Bragina, pod którego ktoś podłożył bombę na stadionie w Doniecku. Achmietow nie od razu wyłożył wielkie pieniądze, uczył się ligowego futbolu, a była to trudna sztuka, bo ligowe scenariusze pisane były w Kijowie.
W 1995 roku ukraiński futbol w Europie kojarzył się tylko z korupcją. Hiszpański sędzia Antonio Jesus Lopez Nieto doniósł do UEFA, że przed meczem Dynama z Panathinaikosem przedstawiciele klubu z Kijowa zaoferowali mu 30 tysięcy dolarów oraz dwa futra. Dynamo zostało wyrzucone z Ligi Mistrzów i zdyskwalifikowane na dwa kolejne sezony, ale później karę złagodzono.