Tekst z archiwum tygodnika Plus Minus
W medialnym przekazie głos natchnionych kaznodziei miesza się z piskiem roznegliżowanych panienek i krzykiem opętanych nienawiścią mężów. Ten sam futbol sprzedawany jest w delikatesach SKY Sport dla koneserów i na targowisku dla plebsu w pakiecie z seksem, plotką, szmirą i permanentną kłótnią.
Z sondaży wynika, że 88 procent Włochów deklaruje przynależność do Kościoła katolickiego. Co najmniej raz w tygodniu w mszy udział bierze 37 procent. 90 procent Włochów żywo interesuje się futbolem, a 35 procent co tydzień śledzi rozgrywki ligowe na stadionie lub przed telewizorem. Obie sfery łączy nie tylko to, że msza, a potem mecz to dla milionów Włochów coniedzielny rytuał. Futbol i Kościół od lat żyją w symbiozie. Z istotnej roli parafialnych ośrodków, tzw. oratoriów, w kształtowaniu ducha i muskulatury świetnie zdają sobie sprawę włoskie władze i dyrygujący włoskim sportem. Dlatego finansowo wspierają je Włoski Komitet Olimpijski i Ministerstwo Edukacji.
Zmarły kilka lat temu Giacinto Facchetti, ikona włoskiego futbolu, trafił do wielkiego Interu z parafialnej drużyny w Treviglio. Kontrakt pojechał podpisać w towarzystwie proboszcza. Podobną drogę przeszedł inny geniusz futbolu Gianni Rivera, obecny dyrektor włoskiej reprezentacji. Przenikanie się futbolu i religii poświadcza to, że watykański sekretarz stanu kardynał Tarcisio Bertone czasem komentuje w radiu mecze swego ukochanego Juventusu, a trener Giovanni Trapattoni skrapia ławkę wodą święconą. Wielu asów włoskiego futbolu robi znak krzyża przed wejściem na boisko, a po strzeleniu bramki dziękuje niebiosom. W Neapolu do bożonarodzeniowych szopek wkładają figurki asa Napoli, Słowaka Marka Hamsika. Działowi futbolowemu dziennika włoskiego episkopatu „Avvenire” objętości mogłyby pozazdrościć redakcje sportowe „Rzeczpospolitej” i „Wyborczej”.