Osiem lat temu byli na szczycie. Na stadionie w Gelsenkirchen grali w finale Ligi Mistrzów z FC Porto i pewnie zdobyliby tytuł, gdyby akurat nie wschodziła gwiazda Jose Mourinho. Wtedy przegrali 0:3, ale był to i tak największy sukces w historii klubu z małego księstwa.
Trenował ich Didier Deschamps, a w składzie było kilku piłkarzy, którzy wyruszali stamtąd do większych lub mniejszych karier: Ludovic Giuly, Jerome Rothen, Dado Prso czy Sebastien Squillaci.
Dziś z tej chwały nie zostało niemal nic, jeśli nie liczyć charakterystycznego stadionu Ludwika II (na który i tak mało kto przychodzi) oraz charakterystycznych, biało-czerwonych strojów. Kilka lat niemądrej polityki transferowej, zmian szkoleniowców (od 2005 roku było ich już ośmiu) i bałaganu we władzach zapoczątkowanego odejściem prezesa Jean-Louis Campora. Od tego czasu próbowało go zastąpić aż czterech ludzi. To wystarczyło, by AS Monaco znalazło się w drugiej lidze.
Spadli z hukiem, po 35 latach gry w najwyższej klasie rozgrywkowej, siedmiu tytułach mistrza Francji i pięciu Pucharach Francji. Zajęli ostatnie miejsce w Ligue 1 i podzielili los FC Nantes, które tą samą drogą podążyło kilka lat wcześniej.
Tak się kończy życie ponad stan. Przed spadkiem nie uchroniła ich chyba najliczniejsza kadra zawodników w całej lidze. W ostatnim sezonie gry w Ligue 1 trenerzy mogli wybierać spośród aż 34 piłkarzy. Ilość niestety, nie przeszła w jakość.