Kiedy był najlepszy na świecie, proponowano mu pięć milionów dolarów za walkę z Muhammadem Alim. Ale on nie chciał uciekać z Kuby. Mówił, że świat stworzony przez Fidela Castro jest najlepszym ze światów i nie poświęci go dla pieniędzy.
– Wolę być czerwony niż bogaty – mówił dla „Sports Illustrated" po igrzyskach w Montrealu (1976), gdzie po raz drugi nie miał sobie równych. Nie zostało mu to zapomniane, po zakończeniu wspaniałej kariery miał dom i honorowe stanowiska, został między innymi prezesem związku bokserskiego na Kubie.
Prawy prosty
Kiedy po mistrzostwach świata w Houston (1999), które Kubańczycy opuszczali w atmosferze skandalu (nie przystąpili do kilku finałów, twierdząc, że są oszukiwani) Stevenson uderzył w Miami pracownika lotniska. Gdy wrócił do domu twierdził, że zrobił to w obronie Fidela i sprawa przycichła.
Wysoki (190 cm), harmonijnie zbudowany, miał nokautujące uderzenie. Jego prawy prosty rzucał na deski największych siłaczy. O sile jego ciosu mogą coś powiedzieć zarówno Ludwik Denderys, jak i Grzegorz Skrzecz. Pierwszy przegrał z nim przez nokaut na igrzyskach w Monachium (1972), drugi w Moskwie (1980). Skrzecz nie padł wprawdzie na deski, ale został wyliczony na stojąco. – Bił jak łomem – mówi po latach. Był przy tym świetnie wyszkolony technicznie. To zasługa radzieckiej myśli trenerskiej, którą zaszczepił na Kubie Andriej Czerwonienko. Legendarny Alcides Sagarra tylko kontynuował to dzieło.
Wierność rewolucji
W Moskwie Stevenson zdobył trzecie olimpijskie złoto. Wyrównał tym samym rekord Węgra Laszlo Pappa, który wcześniej trzykrotnie wygrywał bokserskie turnieje na igrzyskach. Później w ślady Stevensona poszedł jego rodak Felix Savon, dziś trener na Kubie. On też pozostał wierny rewolucyjnym hasłom i tak jak Teofilo odrzucał wszelkie propozycja podpisania zawodowego kontraktu.