Nie muszę, ale bardzo chcę

Mistrz olimpijski Tomasz Majewski o pewności siebie, ojcostwie i igrzyskach w Londynie

Publikacja: 17.07.2012 23:24

Nie muszę, ale bardzo chcę

Foto: ROL

Korespondencja ze Spały

W Pekinie mówił pan, że nawet powietrze na stadionie ciężkie było od emocji. W Londynie będzie podobnie?

Tomasz Majewski:

Będzie inaczej. Każde duże zawody, a już zwłaszcza igrzyska, to inna historia. Mój świat przed czterema laty bardzo różnił się od obecnego. Tam jechałem walczyć, ale za wiele nie oczekiwałem. Teraz jadę bronić tytułu. Inna walka, ale ludzie ci sami. Łatwiej się atakuje, zwłaszcza z daleka, kiedy nikt na ciebie nie stawia. Nawet nie chodzi o to, że poziom jest wyższy – a jest – ale o to, że więcej osób chce medali. Moja jedyna przewaga polega na tym, że ja już złoto mam, a oni nie.

Pan już nie musi?

Nic nie muszę, ale bardzo chcę. Dla części moich kolegów to już będzie ostatnia szansa. To, że oni będą chcieli tak bardzo, to moja duża przewaga. Zachłanność, chęć udowodnienia klasy za wszelką cenę może ich zgubić.

Nie czuje pan stresu?

Stres jest zawsze. Chociaż od Pekinu miałem ponad 100 startów, na igrzyskach znowu będą wielkie emocje. Cztery lata temu po cichu liczyłem na brąz, a chłopaki pogubili się, bo zakładali, że będą walczyć o złoto tylko ze sobą. Coraz częściej myślę o Londynie, nie da się od tego odciąć. Dużo czasu nie zostało, staram się skupić, znaleźć odpowiednią formę i dobre nastawienie. Tydzień temu zakończyłem ciężki trening, zacząłem powoli luzować.

Jak się pan zmienił przez te cztery lata?

Zestarzałem się, zostałem mężem i ojcem. Jestem innym kulomiotem – dojrzalszym, na innym poziomie, ale nadal chce mi się pchać bardzo daleko. Na igrzyskach siedem osób ma szansę na złoto. To jedna z nielicznych konkurencji, gdzie ten ścisły top jest tak szeroki. Wszystkie konfiguracje są możliwe, ale najbardziej odpowiada mi ta, kiedy ja wygrywam.

Rok temu na mistrzostwach świata w Daegu zupełnie pan zawiódł.

Byłem przemotywowany. Czułem się tak mocny, że wygrałem konkurs już na rozgrzewce i szedłem jak po gotowe. Myślałem, że wejdę, pchnę i wygram, albo w ogóle nie będę musiał pchać i dadzą mi ten medal bez walki. Prawda jest taka, że powinienem wygrać ten konkurs w cuglach, ale zgubiła mnie pewność siebie. Po pierwszej spalonej próbie, zamiast robić swoje, zacząłem kombinować, zmieniać plany. A wydawało się, że jestem już doświadczony. Dobrze, że to się stało tam, a nie w Londynie, wiem, że taka historia już się nigdy nie powtórzy. Po to na treningach powtarzam kilkadziesiąt tysięcy razy to samo, żeby być jak automat. To jest za szybki ruch, by coś zmienić. Z Daegu wyciągnąłem wnioski, przecież nie tylko pozytywne rzeczy dobrze wpływają na człowieka.

Zmieniło pana ojcostwo?

My, lekkoatleci, mamy najlepiej zorganizowane szkolenie, w innych związkach jest burdel i patologia, prokurator by się tam przydał

To bardzo fajna rola, polecam każdemu. Kolejne dobre doświadczenie życiowe. Dla sportowca brak zobowiązań jest może lepszy, o tylu rzeczach się nie myśli. Przez to, że tak często nie ma nas w domu, życie w rodzinie nie jest łatwe. Ale dojrzały człowiek może znaleźć złoty środek. Czuję, że teraz mam dla kogo trenować. A kiedy jestem w domu, staram się opiekować synkiem, jak tylko potrafię. Oczywiście większość rzeczy robi żona, bo jej to lepiej wychodzi, ale są obowiązki, które z niej zdejmuję.

Miał pan moment zachłyśnięcia się sobą po złotym medalu?

Nie miałem czasu, były kolejne zawody. Jak się człowiek zachłyśnie medalem, to następnych nie zdobędzie, a mnie się przecież udało parę wywalczyć przez ten czas. Sława? Ludzie, to jest pchnięcie kulą, niszowy sport, w którym mało osób na świecie znajduje coś atrakcyjnego. Oczywiście lepiej być mistrzem olimpijskim, niż nim nie być. Fajnie być mistrzem. Ale to nie Ameryka, to Polska, nie ma wielkiego szału.

Do „Tańca z gwiazdami" pana nie chcieli?

U nas jest tak, że jak człowiek pójdzie do telewizji trzy razy, to czwarty musi być „Taniec z gwiazdami". Nie proponowano mi, ale i tak bym nie poszedł, nie mam czasu na pierdoły. Pół roku jestem na zgrupowaniach, a codziennie mam treningi.

Niewiele brakowało, a Christian Cantwell nie pojechałby na igrzyska. Kibicował mu pan?

Tak, to mój serdeczny przyjaciel. Naprawdę życzę mu srebrnego medalu, miejsca na podium zaraz za mną. Christian udowodnił kilka dni temu, że dalej będzie się liczył.

Podobno dostał pan propozycję bycia chorążym polskiej kadry olimpijskiej?

Tak, ale musiałem odmówić, bo przyjeżdżam do Londynu cztery dni po rozpoczęciu i musiałbym zmieniać plany.

A naprawdę o co chodziło?

Tak naprawdę to chcę mieć medal, a chociaż nie jestem przesądny, wierzę w klątwę chorążego. Oby się to Agnieszce Radwańskiej nie sprawdziło, ja wolałem nie ryzykować. Jestem pod wrażeniem jej formy. Już rok temu, jak zaczęła biegać do wszystkich piłek na turniejach azjatyckich, widać było jakość. Jest fajnie wytrenowana, może dużo osiągnąć.

A piłkarzy na Euro pan oglądał?

Mieli swoje dni, teraz będą nasze. Oglądałem mecze, jeśli ktoś był hurraoptymistą, na pewno jest bardziej rozczarowany. Ja nie byłem, nic się nie stało. Nie da się zrobić superdrużyny z przeciętnych graczy, to jest jak matematyka.

Ile Polacy wywalczą medali w Londynie?

Jedenaście. Będzie lepiej niż cztery i osiem lat temu. Liczę, że będzie jakaś niespodzianka. Może ta bokserka nas zaskoczy. Na pewno nie będzie tak, jak mówią eksperci, nie będzie żadnej naszej dyscypliny, która da nam worek medali. Będzie normalnie – zbieranina, tu jeden, tam jeden.

Jak ocenia pan Klub Polska Londyn 2012? Spokojnie pan żył przez te cztery lata?

Jeśli założyłbym sobie medal na szyję i leżał, to nic bym nie miał. Ciężko zasuwałem, startowałem w zawodach i mogłem spokojnie żyć. My, lekkoatleci, mamy najlepiej zorganizowane szkolenie, w innych związkach jest burdel i patologia, prokurator by się tam przydał. Nie odczuliśmy wielkiej zmiany. Mieliśmy i mamy nieźle, a jak się nazywa kupka pieniędzy, z której bierzemy, to mało istotne. Nie sądzę, że Klub Polska był dobrym pomysłem, ale to okaże się na igrzyskach.

Liczy pan w ogóle, ile żelastwa przerzucił przez te cztery lata?

Mój trener ma specjalny program, myślę, że to tysiące kilogramów. Czasami czułem się zmęczony, nachodziło to cyklicznie. Wtedy zmienialiśmy ćwiczenia albo rytm zajęć, żeby życie znowu wydawało się piękniejsze. Ale co roku robimy mniej więcej to samo i jakoś ciągle mi się chce. Teraz już mniej pracuję nad siłą, pewne ćwiczenia w ogóle odstawiam. Zaczyna się trening startowy, będę siedział i dłubał przy szczegółach.

doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium
Sport
Sportowcy spotkali się z Andrzejem Dudą. Chodzi o ustawę o sporcie
Sport
Czy Andrzej Duda podpisze nowelizację ustawy o sporcie? Jest apel do prezydenta
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Sport
Dlaczego Kirsty Coventry wygrała wybory i będzie pierwszą kobietą na czele MKOl?