Boris Magik Johnson

Najlepszy polityk wśród klaunów i odwrotnie. Dziś burmistrz Londynu, ale chętnie by sprawdził, jak się mieszka na Downing Street 10

Publikacja: 07.08.2012 02:23

Boris Magik Johnson

Foto: ROL

Paweł Wilkowicz z Londynu

Jest londyńczykiem z Nowego Jorku, milionerem kochanym przez klasę robotniczą, brzydalem uwielbianym przez kobiety. Potomkiem niemieckich książąt i angielskich królów, który każe sobie mówić po imieniu albo per „Bo-Jo". Konserwatystą, który wygrał wybory w bastionie lewicy, z rekordowym poparciem.

Wcześniej czy później Wielka Brytania będzie sobie musiała odpowiedzieć, czy jest gotowa na premiera z białym mopem na głowie, na jego koszule, których kołnierzyki zawsze znajdą sposób, by wyleźć z marynarki, na skarpetki czasem tak nie do pary, że on to musi robić specjalnie. Wprawdzie Boris Johnson mówi, że szanse na zostanie szefem rządu ma takie jak na znalezienie Elvisa na Marsie. Ale akurat w tej sprawie nie ma żadnego powodu, żeby mu wierzyć.

Wśród gwiazd londyńskich igrzysk jest gdzieś między Usainem Boltem a Michaelem Phelpsem. Gdy go pokazują w tłumie na stadionie, zbiera aplauz jak brytyjscy złoci medaliści. Bukmacherzy przyjmowali przed ceremonią otwarcia zakłady, czy biała czupryna nie zapali mu się od znicza olimpijskiego. Gdy współpracownicy planują mu dzień, zawsze dokładają ekstra kwadrans na przejście po ulicy, bo cały czas go ktoś zatrzymuje. To być może jedyny konserwatysta na Wyspach, o którym „Guardian" potrafi pisać bez obrzydzenia. Jak mówi jeden z jego biografów, Boris ma tę rzadką w polityce zaletę, że nawet ludzie, którzy na niego nie głosowali, uśmiechają się, gdy go widzą na ekranie. A inny dodaje: „Kobiety go kochają, bo on kocha kobiety. A mężczyźni, bo prowadzi życie, jakie oni chcieliby prowadzić". Johnson jest politycznym błaznem, ale takim, który lubi dla popisu przejść nagle podczas rozmowy na łacinę albo grekę i cytuje Schillera w oryginale. To konserwatysta, ale z nieskrywaną słabością do wszystkich przyjemności życia, uciekający z kolejnych małżeństw, nawet z wieloletniego z Mariną, z którą mieli czworo dzieci.

Patrząc na niego, Margaret Thatcher musi myśleć: „Dobry Boże, co się stało z moim krajem i moją partią?". W czasach, gdy był wydawcą „The Spectator", tygodnik konserwatystów nazywano „The Sextator", bo Johnson uwielbiał opisywać skandale obyczajowe i małżeńską zdradę ówczesnego lidera torysów Michaela Howarda też ujawnił. W ławach Izby Gmin, gdzie zasiadał od 2001, tak się nudził, że przyjmował każde zaproszenie do satyrycznych show i do testowania samochodów w „Top Gear". Na konwencji wyborczej Partii Konserwatywnej zachęcał: „Głosujcie na nas. Waszym kobietom urosną piersi i wzrosną wasze szanse na BMW M3". Na pytanie, czy próbował narkotyków, odpowiedział: „Namówili mnie raz na kokainę, ale jak wciągałem, to akurat musiałem kichnąć". A seks z mężczyzną? „Jak dotąd nie". O wrażeniach z parady łodzi po Tamizie dla uczczenia niedawnego jubileuszu królowej mówił, że było „jak w Dunkierce, tylko trochę weselej".

Porwał się w 2008 z motyką na słońce. Nigdy wcześniej torys nie był burmistrzem Londynu. Od 2000 miastem rządził Ken Livingstone, też arcyoryginał, tyle że skrajnie lewicowy. Miał sporo sukcesów: był burmistrzem, gdy Londyn zdobył igrzyska, nie zawiódł, gdy zamachowcy samobójcy uderzyli na miasto, zdecydował o olimpijskiej odbudowie zaniedbanego East Endu, zmienił komunikację publiczną, wprowadzając specjalne karty, słynne już oysterki. Ale magia i wdzięk Borisa wymiotły go z fotela w szklanym ratuszu nad brzegiem Tamizy. A tegoroczna porażka wyleczyła Livingstone'a z planów walki w kolejnych wyborach. O Johnsonie mówi z przekąsem: „On już jako dziesięciolatek musiał odkryć, że ludzie nawet morderstwo puszczą ci płazem, jeśli będziesz takim wesołym misiem".

To dzięki takim politykom jak Johnson torysi znowu są przy władzy, choć jeszcze nie tak dawno wydawali się niewybieralni. Jego zwycięstwo w stolicy w 2008 było zapowiedzią tego, co się zdarzyło w kraju dwa lata później. Londyn to w końcu państwo w państwie, największe europejskie miasto, z liczbą mieszkańców cztery razy większą od Słowenii czy Łotwy. A Boris przedstawia się jako ten, który jest blisko ludu, brat łata biednych i bogatych. I oni to kupują. Gdy walcząc z korkami, uruchomił miejski system wypożyczania rowerów, nazwali je „Boris bikes". Gdy ogłosił plany budowy kolejnego miejskiego lotniska na wyspie na Tamizie, zaczęli na nią mówić „Boris island". Gdy kiedyś przyjechał z ekipą telewizyjną na miejsce policyjnej obławy na handlarzy narkotyków, jeden z zatrzymanych wytrzeszczył oczy: „Boris, cholero kochana, a co ty tutaj robisz?".

Igrzyska w Londynie to czas jego największego show. Po pierwszym złotym medalu dla Wielkiej Brytanii – w wioślarstwie, co on, absolwent Eton i Oxfordu, poseł z okręgu Henley, miasta słynnych regat, potrafi docenić – zjechał z Union Jackami w rękach po linie rozpiętej nad Victoria Park. I utknął na środku, kilka metrów nad ziemią. Wisiał tak dobrych kilka chwil, ludzie robili mu zdjęcia. – Dla każdego innego to byłaby katastrofa. A on to zamienił w wielki sukces – mówił premier Cameron. Dziennikarze gonią za Johnsonem po całym mieście, bo wiedzą, że zawsze da jakiś smaczny cytat. Siatkarki plażowe? „Lśnią jak mokre wydry". Władimir Putin z wizytą na igrzyskach? „Byłoby fajnie, jakby się rozdział do pasa i powalczył w judo" – mówił Johnson, złapany przez kamerę podczas przejażdżki rowerem, z plecakiem zarzuconym na garnitur, w kasku reklamującym oysterki.

Na otwarcie igrzysk złożył Londynowi ujmująco chaotyczne wyznanie miłości. „Odkryjcie miasto, które ma dwa razy więcej księgarń niż Nowy Jork. I ma też, tak na marginesie, cztery razy mniej morderstw niż Nowy Jork. Jest tu więcej restauracji z gwiazdką Michelin niż w Paryżu. No chyba więcej. Z przyjemnością to osobiście zweryfikuję w Paryżu. W każdym razie pada tutaj częściej niż w Rzymie" – mówił. Akurat o księgarniach Nowego Jorku ma pewne pojęcie, bo się w tym mieście urodził 48 lat temu. Jako Alexander Boris de Pfeffel Johnson, syn malarki Charlotte Fawcett Wahl i konserwatywnego polityka Stanleya Johnsona, eurodeputowanego, pracownika Komisji Europejskiej i Banku Światowego. Jest wnukiem byłego członka Europejskiej Komisji Praw Człowieka. Ma w drzewie genealogicznym i tureckich muzułmanów, i niemieckich arystokratów. Krótko mówiąc, multi-kulti szef dla multi-kulti miasta. Czy dla multi-kulti państwa, to się też kiedyś okaże.

Paweł Wilkowicz z Londynu

Jest londyńczykiem z Nowego Jorku, milionerem kochanym przez klasę robotniczą, brzydalem uwielbianym przez kobiety. Potomkiem niemieckich książąt i angielskich królów, który każe sobie mówić po imieniu albo per „Bo-Jo". Konserwatystą, który wygrał wybory w bastionie lewicy, z rekordowym poparciem.

Pozostało 95% artykułu
Sport
Alpy 2030. Zimowe igrzyska we Francji zagrożone?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Sport
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski. Poznaliśmy nominowanych