Reklama
Rozwiń

Wielka Wielka Brytania

To było święto życia, nie tylko sportu. Ale też igrzyska zaślepione zyskiem. A co będzie, gdy za rok władzę w MKOl odda Jacques Rogge?

Publikacja: 14.08.2012 01:33

Brytyjczycy mogą być dumni – zorganizowali świetne igrzyska i osiągnęli sportowy sukces

Brytyjczycy mogą być dumni – zorganizowali świetne igrzyska i osiągnęli sportowy sukces

Foto: AP, Steve Parsons Steve Parsons

Paweł Wilkowicz z Londynu

Nie do wiary, że oni się bali. Chyba tylko dlatego, że po prostu lubią się bać, smagać i narzekać. Wątpić, czy dadzą radę, czy są jeszcze w ogóle narodem. A potem odkrywać w godzinie próby, że nie jest z nimi tak źle i nawet każdy ma jeszcze gdzieś w szafie Union Jacka. Pokpiwać z królowej, ale tak jak się kpi z głowy rodziny, i mówić „nasza droga Liz", gdy na otwarcie igrzysk Jej Królewska Mość zgadza się udawać skok ze spadochronem.

Wielka Brytania dała nam igrzyska odświeżające. Zwłaszcza po ateńskich igrzyskach niczyich i po chińskich oszałamiających, ale bez choćby chwili na upuszczenie powietrza z balonu. Tu był dystans do siebie, humor, choć i pompa, gdy było trzeba.

Udało się w stolicy Europy zrobić zapraszające wszystkich igrzyska codzienności, wrośnięte w miasto, a nie wepchnięte w nie na siłę. Planetę sportowców, z pełnymi trybunami nawet na tych konkurencjach, które zwykle i podczas olimpiad przechodzą bokiem.

Ceremonie otwarcia i zamknięcia otwierały oczy: to tak też można? Że też nikt na to nie wpadł przed nimi. Nikt też wcześniej tak mocno nie włączył w przygotowania niepełnosprawnych. Byli wśród wolontariuszy, i nie dla pokazówki. Po prostu, tak żyjemy i tak robimy igrzyska. Dzięki temu wszystkiemu kilkanaście  olimpijskich dni było, jak powiedział na koniec Jacques Rogge, „happy and glorious". To znaczy dużo więcej niż banalne „najlepsze w historii" powtarzane przez jego poprzednika Juana Antonio Samarancha.

Którędy na kajakarstwo?

Święto trwało blisko miejsc, w których równo rok temu ludzie wyskakiwali z płonących domów, tłum plądrował sklepy i toczył na ulicach bitwy z policją. Olimpijskie autobusy i wagony metra jeździły wzdłuż tras, przy których w roku 2005, dzień po przyznaniu igrzysk, w zamachach bombowych ginęli ludzie. Park Olimpijski, brzydki i okratowany w części dla dziennikarzy, ale piękny tam, gdzie byli sportowcy i kibice, stanął na ziemi jeszcze kilka lat temu niczyjej, skażonej, gdzie niczego się nie udawało zbudować poza górą zepsutych lodówek, wyrzucanych na dzikim wysypisku.

Nawet pogoda się nad Londynem zlitowała. Jak padało, to krótko, albo w słońcu, a jeszcze kilka dni przed igrzyskami można było przy torze wioślarskim i kajakowym w Eton Dorney gubić buty w błocie. Skandal z firmą ochroniarską, która się nie wywiązała z kontraktu, też wyszedł igrzyskom na dobre. Bo przyjechali żołnierze, najwięksi zwycięzcy igrzysk. Dowcipni, kontaktowi, profesjonalni, nienarzucający się przy kontrolach. Kto pamięta z Pekinu służbistów, stojących co krok na specjalnych podestach i groźnie patrzących, wie o czym mowa.

Panie oliwią dulki

Nie wszystko pachniało różami. Bywało i śmiesznie, i strasznie, jak wtedy, gdy kierowcy autobusu dwa dni z rzędu przerywali nagle podróż, odwracali się do nas i pytali: wiecie może, jak dojechać na kajakarstwo, bo zgubiłem drogę, a na GPS-ach się nie znam. A potem, by nadgonić, pruli przez ulice tak, że radary pozdrawiały ich błyskami. Ale to się zawsze może zdarzyć. Była przecież niedawno olimpiada zimowa, w Turynie, podczas której wszystkich zaskoczył śnieg, okazało się, że autobusy nie mają nawet łańcuchów i trzeba było wracać przez góry na piechotę.

Igrzyska w krajach rozwiniętych i bogatych czasami rozczarowywały właśnie dlatego, że organizatorom się wydawało, że już wszystko mają i wszystko umieją. Atlanta pozostaje najgorzej wspominanym przykładem. W Londynie tak nie było. Narzekaliśmy na setki przesiadek i dłużące się podróże metrem. Ale też nikt przecież nie chciał, by powtarzać Pekin, gdzie pod wygodę igrzysk burzono całe dzielnice i wydziedziczano ludzi. Nie dało się też powtórzyć nieskrępowanego święta z Sydney, bo Sydney było rok przed zamachami na World Trade Center i wydatki na bezpieczeństwo liczyło się wówczas w milionach. A Londyn w miliardach.

Płać i rób co chcesz

To może nie były najlepsze igrzyska w historii. Ale najlepsze, jakie można było zrobić w tym czasie i w tym miejscu. Z tłumami nie tylko na stadionach i ulicach, ale też na boiskach do futbolu i krykieta, na których grano jak co dzień, z przystaniami wioślarskimi w środku miasta, gdzie można było zobaczyć, jak rankiem dojrzałe panie przychodzą naoliwić dulki i znieść łódź na wodę.

Jest nadzieja, że zostanie po tej zabawie coś więcej niż po Atenach, gdzie przeinwestowane obiekty są w ruinie, a sportowcy z Grecji zdobyli w Londynie dwa brązowe medale.

Jeśli coś można tym igrzyskom zarzucić, to to, że były chwilami przeorganizowane. Pełne wskazówek i porad nieznoszących sprzeciwu, a wolontariusze czasami zamieniali się w funkcjonariuszy, zwłaszcza gdy dostali do ręki megafon. Dla londyńczyka, przyzwyczajonego do ciągłego napominania w metrze i na zatłoczonych ulicach, którędy ma iść i dlaczego nie tak, jak sobie zaplanował, to pewnie nie było nic zaskakującego. Ale ta natarczywość bywała męcząca i czasami absurdalna. Usainowi Boltowi zarekwirowano skakankę, a jednego z polskich fotografów wyrzucono z hali zapaśniczej, bo wysyłał zdjęcia, gdy na innej macie trwała akurat dekoracja medalistów.

Pierwszy raz też – i to już nie jest kamyczek do ogródka londyńskich organizatorów, tylko MKOl – tak mocno i bezceremonialnie dawano do zrozumienia, że kto mało płaci, ten mało dostaje. Telewizje, z których MKOl żyje, jak NBC, BBC czy chińska CCTV, zawsze miały swoje igrzyska w igrzyskach. To normalne i zrozumiałe, że pod ich potrzeby układa się program i zdarzało się już, że finały pływackie były rano, a nie wieczorem, żeby NBC była zadowolona. Od dawna MKOl dba o interesy swoich sponsorów, tak że Euro czy mundial są przy igrzyskach świętem swobody gospodarczej.

Ale dotąd nie przypominano z aż taką ostentacją, jaka jest kolejność dziobania. Że ten, kto zapłacił fortunę za prawa i jeszcze za studio w Parku Olimpijskim po horrendalnych stawkach, będzie miał Michaela Phelpsa czy Usaina Bolta z dostawą przed kamerę i na długo. Ten, kto zapłacił mniej, a studio zorganizował taniej, gdzieś dalej od głównych aren, na Bolta będzie musiał w strefie mieszanej czekać dłużej i musi się z rozmową spieszyć, bo nadzorca ma wszystko wyliczone. A jeśli nie płaci w ogóle, bo jest z prasy, to niech czeka w nieskończoność.

Bywało i tak, że np. na torze wioślarskim przeganiano kogoś, kto robił zdjęcie na prywatny użytek, na co akredytacja wciąż pozwala, bo – jak tłumaczyła wolontariuszka – to miejsce jest akurat dodatkowo płatne, i ci, którzy zapłacili, żeby fotografować stąd, mogą zrobić awanturę.

A i akredytacja tak naprawdę darmowa nie była, bo jak nazwać absurdalnie wysoką cenę dostępu do internetowego gniazdka, nawet 150 funtów za osobę, jeśli nie ukrytą opłatą za samo prawo wejścia na igrzyska.

Wkracza wolny telewizyjny rynek

Kończy się czas igrzysk w telewizjach publicznych. Od Soczi i Rio prawa TV na Europę są sprzedawane na wolnym rynku, nie przez Europejską Unię Nadawców. Z gigantami z Anglii, Niemiec czy Włoch MKOl negocjuje sam. Pakiet, w którym są m.in. prawa na polski rynek, kupiła hurtowo firma SportFive za ćwierć miliarda dolarów i teraz odsprzedaje pakiety dla poszczególnych krajów. Już Londyn pokazywał w Polsce obok TVP również nSport, bo MKOl pozwala na odsprzedawanie mniejszych pakietów.

Ale dopiero Soczi i Rio będzie przełomem, bo przy okazji tych przetargów nadawcy publiczni już nie będą mieli pierwszeństwa. Bierze ten, kto da więcej. Najbliżej, jak wynika z naszych informacji, jest TVP, nikt inny się na razie nie zgłosił. Ale rozbieżność między tym, ile chce zapłacić za Soczi i Rio telewizja publiczna, a ile chciałby dostać SportFive, jest wciąż bardzo duża.

Dzięki tym umowom i telewizyjno-sponsorskiemu panowaniu nad igrzyskami Jacques Rogge będzie mógł za rok we wrześniu, oddając władzę w MKOl, zostawić pełną kasę z – jak ogłaszał w Londynie – rezerwą przekraczającą pół miliarda dolarów.

Zostawi też dom względnie uprzątnięty: zostawał szefem MKOl po skandalu korupcyjnym związanym z przyznaniem zimowej olimpiady Salt Lake City, skończył z ostentacyjnym kupczeniem głosami. Ale czy igrzyska i olimpizm zmierzają w dobrą stronę?

Toalety rodziny olimpijskiej

Może przywileje arystokratów sportu z własnego nadania nie raziły tak bardzo w Pekinie, gdzie partyjni dygnitarze też szarżowali między olimpijskimi obiektami w czarnych limuzynach i wszyscy stawali przed nimi na baczność.

Jednak już w Londynie te pochody książąt spod znaku pięciu kół, tabliczki z napisami „Toalety rodziny olimpijskiej" śmieszyły i raziły. Tak jak puste miejsca w najlepszych sektorach, bo wielu sponsorom, którzy dostali od MKOl darmowe bilety, nie chciało się przyjść nawet, gdy płynął Michael Phelps.

Rogge, którego przyzwoitości nikt nigdy nie kwestionował, nie miał odwagi, by walczyć o uczczenie pamięci ofiar zamachu na igrzyska w Monachium w 40. rocznicę. Bo to groziło bojkotem ze strony państw arabskich. Ich delegaci w MKOl są zbyt wpływowi, a telewizje zbyt bogate, by tak ryzykować. Wymieniać można dalej.

Łatwiej wyrzucić z igrzysk grecką lekkoatletkę, która napisała bzdurę na Twitterze, albo wyprosić z Londynu niemiecką wioślarkę, bo okazało się, że ma narzeczonego w neonazistowskiej NPD, niż dać do zrozumienia, że start sportowców z Syrii w czasie, gdy trwa wojna, chluby igrzyskom nie przynosi. Pokorne cielę pięć kółek ssie. A ponoć głównym faworytem w przyszłorocznych wyborach jest Thomas Bach, szef niemieckiego olimpizmu, ale też biznesmen z sukcesami i wieloma sojuszami w świecie arabskim, niestrudzony lobbysta Siemensa.

To już jednak problem MKOl i Rio, nie Londynu. Miło było zobaczyć, że nie jest jeszcze z Europą tak źle, skoro udało się zrobić igrzyska zaskakujące, piękne, skrojone na miarę, niezostawiające niesmaku z powodu zbytku w czasach kryzysu. Trwa już wielkie sprzątanie w Parku Olimpijskim, zaraz się zacznie rozmontowywanie tego wszystkiego, co nie będzie potrzebne na paraolimpiadę. A po niej: do zobaczenia w Brazylii. I – mind the gap!

Paweł Wilkowicz z Londynu

Nie do wiary, że oni się bali. Chyba tylko dlatego, że po prostu lubią się bać, smagać i narzekać. Wątpić, czy dadzą radę, czy są jeszcze w ogóle narodem. A potem odkrywać w godzinie próby, że nie jest z nimi tak źle i nawet każdy ma jeszcze gdzieś w szafie Union Jacka. Pokpiwać z królowej, ale tak jak się kpi z głowy rodziny, i mówić „nasza droga Liz", gdy na otwarcie igrzysk Jej Królewska Mość zgadza się udawać skok ze spadochronem.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Sport
Prezydent podjął decyzję w sprawie ustawy o sporcie. Oburzenie ministra
Sport
Ekstraklasa: Liga rośnie na trybunach
Sport
Aleksandra Król-Walas: Medal olimpijski moim marzeniem
SPORT I POLITYKA
Ile tak naprawdę może zarobić Andrzej Duda w MKOl?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Sport
Andrzej Duda w MKOl? Maja Włoszczowska zabrała głos
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku