Przyznawali mu oni specjalne prawa, bo przecież wygrał walkę z rakiem, wykazał hart ducha, a więc nie może kłamać. Autobiografię kolarza kupiły setki tysięcy ludzi na całym świecie, dla których stał się idolem.
Teraz muszą oni zmierzyć się z bolesną prawdą: cała kariera najwybitniejszego seryjnego zwycięzcy w historii sportu została zbudowana na dopingowym oszustwie. Natomiast wszyscy, którzy patrzą chłodno i w świetle dowodów zgromadzonych przeciwko Armstrongowi od dawna nie mieli wątpliwości, dostali jasny dowód: jest tak, jak nam się zdawało. Sportową historię ostatnich lat trzeba napisać na nowo, bo w tej którą znamy za wiele jest dopingowej hipokryzji, albo uznać, że farmakologiczne wspomaganie tolerowane w innych dziedzinach show biznesu czy po prostu życia, jest legalne także w sporcie, bo nie ma innego wyjścia.
Armstrong może powiedzieć, że los obszedł się z nim okrutnie. Gdyby te same antydopingowe procedury zastosować dziś wobec wielu idoli, przede wszystkim z lat 80. i 90., to nic by nam nie zostało z czasów, gdy sport bezkarnie faszerowano sterydami. Oby tylko organizatorom Tour de France nie przyszło do głowy poszukiwanie uczciwego zwycięzcy tych siedmiu wyścigów, które wygrał Armstrong. To dopiero byłaby kpina z nas i zdrowego rozsądku.