Łaska późnego urodzenia

Przed upadkiem ZSRR kariera zawodowa pięściarza ze Wschodu była niemożliwa.?Teraz nikogo już nie dziwi

Publikacja: 02.09.2012 16:00

Zmarły niedawno Jerzy Kulej pytany o tych, którzy z przyczyn ustrojowych nie mieli szans spróbować swych sił w rywalizacji z zawodowcami, miał swoją, dość długą, listę potencjalnych czempionów. Nie brakowało na niej Polaków: Mariana Kasprzyka, Zbigniewa Pietrzykowskiego, Tadeusza Walaska czy Henryka Średnickiego. Nasz dwukrotny złoty medalista olimpijski siebie pomijał, ale sam mógłby być na jej  czele.

Kulej bardzo wysoko cenił pięściarzy z byłego Związku Radzieckiego. Walery Popienczenko, zdobywca Pucharu Barkera, przyznawanego najlepszemu zawodnikowi turnieju olimpijskiego, był kandydatem na zawodowego czempiona wprost wymarzonym.

Złoty medalista wagi średniej z Tokio (1964) bił jak młotem, a przy tym był dobrym technikiem. Efektownie, z nisko opuszczonymi rękami walczył też Wiktor Agiejew, ale kiedyś narozrabiał po kilku głębszych, pobił generała i  słuch o nim zaginął.

Rada prezydencka

Tacy jak on czy Popienczenko o milionach dolarów zarobionych w ringu nawet nie śnili. Polscy złoci medaliści otrzymywali wtedy w nagrodę za olimpijski sukces po 20–30 dolarów, a pięściarze radzieccy nie mogli liczyć nawet na tyle.

Dziś najlepsi amatorzy w krajach postradzieckich często zarabiają tak dobrze, że nie chcą podpisywać zawodowych kontraktów. Szczególnie w Kazachstanie, gdzie boks amatorski jest popularniejszy od piłki nożnej. Bachtiar Artajew, złoty medalista igrzysk w Atenach (2004) w wadze półśredniej i zdobywca Pucharu Barkera, otrzymał po powrocie z Grecji milion dolarów i miejsce w radzie prezydenckiej.

Opłaciło się

Innych skusiła jednak magia zawodowstwa. Wasilij Żirow, który w 1996 roku w Atlancie dostąpił takich samych zaszczytów jak osiem lat później Artajew, wyjechał do Arizony. Osiadł tam, został zawodowym mistrzem świata w wadze junior ciężkiej, ale w najcięższej kategorii już się do ścisłej czołówki nie przebił. Ciekawe, jak teraz potoczy się bokserskie życie innego Kazacha, Serika Sapijewa, który zdobył w Londynie nie tylko olimpijskie złoto, ale też Puchar Barkera.

Na ogół zdobywcy tego trofeum sięgali później po mistrzowskie pasy na zawodowych ringach, oczywiście jeśli dana im była taka możliwość. Teofilo Stevenson, legendarny Kubańczyk, trzykrotny mistrz olimpijski, powtarzał, że nie sprzeda ideałów za dolary i był pupilkiem władzy.

Jego młodszy kolega Roberto Balado (Puchar Barkera w Barcelonie – 1992)  być może postąpiłby inaczej, ale dwa lata później już nie żył, zginął w wypadku. Inni przecierali szlak, uciekając z Kuby. Pierwszym z olimpijskich mistrzów, który się na to zdecydował, był Joel Casamayor. On też pierwszy sięgnął po zawodowy tytuł.

Kubańczycy wciąż muszą nielegalnie opuszczać ojczyznę, by walczyć za dolary, ale gdzie indziej mury runęły już dawno. Henry Maske olimpijskie złoto w Seulu (1988) zdobywał jeszcze dla NRD, a kilka lat później wygrywał plebiscyt na najlepszego sportowca zjednoczonych Niemiec jako mistrz zawodowego boksu. Pierwszym rosyjskim zawodowym czempionem był Jurij Arbaczakow, ale by tego dokonać, musiał wyjechać do Japonii.

Inny znany rosyjski profesjonał, Kostia Cziu, w 1991 roku został nielegalnie w Australii po mistrzostwach świata amatorów, które wygrał w wielkim stylu. Poświęcił igrzyska w Barcelonie i pewne olimpijskie złoto, ale jak mówi po latach: opłaciło się. Jest bogatym człowiekiem, został zawodowym mistrzem świata, a teraz, kiedy chce, może przyjeżdżać do Moskwy i jest witany jak bohater.

Modelową  karierę zrobili Witalij i Władymir Kliczko. Ukraińcom nie wystarczyły wszystkie pasy w wadze ciężkiej. Dołożyli do tego doktoraty, języki obce, biznesowe sukcesy i fortuny liczone w dziesiątkach milionów dolarów. Mają domy na całym świecie, a starszy Witalij być może jeszcze w tym roku będzie burmistrzem Kijowa. Oprócz boksu postawił przecież na politykę, jest liderem partii Udar.

Noc w Veronie

Nic dziwnego, że Kliczkowie są wzorem dla młodszych. Kazach Beibut Szumenow, mistrz świata organizacji WBA w wadze półciężkiej, jest prawnikiem z wykształcenia i podobnie jak ukraińscy bracia sam kieruje swoją karierą w Las Vegas, gdzie mieszka. Jego rodak Giennadij Gołowkin też rozstał się z byłymi promotorami i przenosi swoje  interesy do USA.

Gołowkin, kiedyś mistrz świata amatorów i srebrny medalista olimpijski (Ateny

– 2004) już w sobotę (w niedzielę rano polskiego czasu) będzie walczył z Grzegorzem Proksą w obronie pasa WBA. Zmierzą się dwaj zdolni pięściarze, jeszcze głodni sukcesów. Pojedynek odbędzie się w Veronie, w stanie Nowy Jork, a pokaże go w USA telewizja HBO (w Polsce nPremium HD).

Tacy jak Proksa czy Gołowkin nie pamiętają czasów Kuleja, Kasprzyka, Popienczenki i Agiejewa. Nie muszą marzyć o fortunie, mogą o nią walczyć. Mieli szczęście i łaskę późnego urodzenia.

Zmarły niedawno Jerzy Kulej pytany o tych, którzy z przyczyn ustrojowych nie mieli szans spróbować swych sił w rywalizacji z zawodowcami, miał swoją, dość długą, listę potencjalnych czempionów. Nie brakowało na niej Polaków: Mariana Kasprzyka, Zbigniewa Pietrzykowskiego, Tadeusza Walaska czy Henryka Średnickiego. Nasz dwukrotny złoty medalista olimpijski siebie pomijał, ale sam mógłby być na jej  czele.

Kulej bardzo wysoko cenił pięściarzy z byłego Związku Radzieckiego. Walery Popienczenko, zdobywca Pucharu Barkera, przyznawanego najlepszemu zawodnikowi turnieju olimpijskiego, był kandydatem na zawodowego czempiona wprost wymarzonym.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium