Emocje kibiców towarzyszą większości meczów, ale rzadko łączą się z wysokim poziomem. Kiedy Legia przed laty walczyła z Górnikiem, była to rywalizacja dwóch drużyn nie tylko najlepszych w Polsce, ale i liczących się w Europie. W dodatku w obydwu zespołach można było zobaczyć całą reprezentację Polski z rezerwowymi włącznie, a kraj dzielił się na zwolenników Kazimierza Deyny i Włodzimierza Lubańskiego.

Dziś w polskich klubach gra pięciu reprezentantów na krzyż, więc mecz Borussi Dortmund cieszy się u nas większym zainteresowaniem niż niektóre spotkania ekstraklasy. Legia utrzymuje poziom wyznaczony przez historię, choć ostatni raz była mistrzem sześć lat temu. Górnik - za czasów PRL. Wisła przechodzi kryzys finansowy, co odbija się na jej grze. Lech ma silną pozycję, ale w porównaniu z Legią, Górnikiem czy Wisłą on dopiero pracuje na swoją legendę. Bo nie wystarczy zdobyć tytuł. Trzeba zapisać się w pamięci czymś jeszcze. Wielkimi graczami, sukcesami w Europie, meczami pamiętanymi z pokolenia na pokolenie. To dlatego kiedy w poprzedniej kolejce grał mistrz z wicemistrzem, nie wzbudzało to większych emocji. Nikt nie deprecjonuje tytułu Śląska i nie odbiera wicemistrzowskich zasług Ruchowi, ale też nie przypominam sobie sytuacji, aby pierwszymi zwolnionymi trenerami w sezonie byli właśnie trenerzy mistrza i wicemistrza Polski. Ze Śląskiem nie wiąże się żadna legenda, a te z Chorzowa bardziej przypominają mity i dobrze, że Gerard Cieślik może jeszcze opowiedzieć, jak wbijał gole Lwu Jaszynowi, bo to była prawda. Ale punktów od tego nie przybywa.

W wielu miastach dba się o lokalne tradycje, jednak ogólnopolskich bohaterów coraz mniej. Dlatego trzeba wspomnieć o tym, co wydarzyło się w sobotę na stadionie Polonii. Schodzącego z boiska Tomasza Frankowskiego żegnały oklaski. To nic, że Frankowski wbił bramkę Polonii. Jest jednym z największych piłkarzy na polskich boiskach i należy mu się szacunek. Ilu jeszcze jest takich graczy i na ilu stadionach kibice zdobyliby się na podobny gest?