Najbliższy mecz, 22 marca przyszłego roku, gramy właśnie z nią na Stadionie Narodowym. Fakt, że Ukraińska Federacja Piłkarska pomyślała o Erikssonie, świadczy o kryzysie, w jakim się znalazła.
Dziwne to tym bardziej, że od niedawna prezesem federacji jest były znakomity piłkarz Dynama Kijów i reprezentacji Związku Radzieckiego Anatolij Końkow. Kto jak kto, ale on powinien wiedzieć, że choć Eriksson to trener z bardzo ładną przeszłością, jednak ostatnie prawdziwe sukcesy osiągał jeszcze w ubiegłym wieku. Wiek Szweda – 64 lata – nie ma nic do tego. Starsi od niego dają sobie radę. Zresztą, kiedy pracował z reprezentacją Anglii (2001–2006), baraszkował z sekretarką federacji jak młody piłkarz, a nie stary trener.
Eriksson jest też człowiekiem bardzo lojalnym wobec współpracowników. Ma przyjaciela, którego zabiera ze sobą wszędzie tam, gdzie dostanie akurat pracę. Nazywa się on Tord Grip, był niezłym piłkarzem ligowym w Szwecji, ale jest o dziesięć lat starszy od swojego pryncypała, co stanowi pewną przeszkodę w kopaniu piłki na treningach (Lucjan Brychczy temu uogólnieniu nie podlega).
Przyjemna, dwuosobowa trupa objazdowa, zwiedzająca stadiony świata, na koszt naiwnych szefów klubów i federacji krajowych. Eriksson był w latach 80. kimś takim, jak dziś są Jose Mourinho, Andre Villas-Boas czy Pep Guardiola. Gwiazdą i nadzieją fachu trenerskiego. Miał 34 lata, kiedy jako trener zdobył z IFK Goeteborg Puchar UEFA. Rok później doprowadził Benficę do finału Pucharu Mistrzów, a tytuły mistrza Szwecji i Portugalii stanowiły dla niego przez kilka lat normę. Faktem jest, że później powtarzał te sukcesy z klubami włoskimi, ale to było dawno.
W futbolu dzięki raz wyrobionemu nazwisku można dobrze żyć latami. Zawsze znajdzie się pracodawca, który zatrudni takiego trenera z powodów sentymentalnych, pamiętając jego sukcesy piłkarskie bądź szkoleniowe, lub dlatego, że zadba o to złotousty agent trenera czujący, że rozmawia z dyletantami.