Jordan: genialny koszykarz i kiepski menedżer

Kiedy grał w NBA, wszystko zamieniał w złoto. Teraz wszystko, czego dotknie, rozsypuje mu się w rękach

Publikacja: 22.12.2012 00:01

Jordan: genialny koszykarz i kiepski menedżer

Foto: Fotorzepa, Łukasz Solski

Wiadomo, że Michael Jordan nie powinien zajmować się baseballem. Nigdy, pod żadną postacią i w żadnej roli z wyjątkiem kibica. Raz spróbował, zagrał dla Baronów z Birmingham, Skorpionów ze Scottsdale, kariery nie zrobił i wrócił do tego, na czym się zna najlepiej - koszykówki. Jeszcze dzisiaj, kiedy ktoś chce mu dogryźć, nazywa go baseballistą, choć od tamtego epizodu dzieli Jordana już prawie dwadzieścia lat i jeszcze trzy tytuły mistrzowskie z Chicago Bulls.

Ale teraz znalazła się druga rzecz, którą przyjaciele Jordanowi stanowczo powinni odradzać. Zanosi się na to, że będą z niego żartować i z przekąsem nazywać "właścicielem", choć przecież zajmuje się, jak Pan Bóg przykazał, koszykówką. Tyle, że sukcesów próżno wypatrywać. Jego Charlotte Bobcats to najgorsza drużyna poprzedniego (skróconego przez lokaut) sezonu z bilansem 7 zwycięstw i 58 porażek, w przeliczeniu na procenty 0,106.

Pobili nawet prawie 30-letni rekord Philadelphia 76ers z sezonu 1972-73, którzy mieli bilans 0,110. Jordan nie patrzył na to ze swojego tradycyjnego miejsca na końcu ławki rezerwowych, siedział w loży, kiedy Knicks wygrywali 104:84, kibice gwizdali, a ich zawodnik Byron Davis z niedowierzaniem pytał kolegów: „Słyszycie to? Pomyślelibyście, że będą gwizdać na MJ w jego własnej hali?"

Nie to, żeby Jordan nie miał głowy do interesów i umiał tylko skakać. Ma, co widać po zarobkach: majątek wyceniany na dobrze ponad 500 mln dolarów, z czego znaczna część uzbierała się z kontraktów reklamowych. Nike, Gatorade, Hanes, UpperDeck, 2K Sports – lista koncernów jest długa i wcale się nie skraca, choć od zakończenia kariery mija coraz więcej lat.

Starsi pamiętają go z boiska, młodsi słuchają opowieści rodziców i to się prędko nie skończy. Jeszcze chodząc o lasce będzie występował w reklamach. Tylko jako właścicielowi mu nie idzie.

Nie szło mu już, gdy był mniejszościowym udziałowcem i dyrektorem sportowym w Washington Wizards, w których kończył (po raz trzeci i ostatni) sportową karierę. Dyrektorem był od 2000 roku, potem wrócił na parkiet, a kiedy znów chciał spokojnie siedzieć w fotelu, zdenerwowany właściciel Abe Pollin zwolnił go w 2003 roku.

Ale zanim to się stało, Jordan zdążył wybrać z numerem 1. w drafcie 2001 roku Kwame'a Browna. Najbardziej znanego z jazdy samochodem pod prąd i rzucenia tortem w przechodnia, bo na boisku specjalnie się nie wyróżniał. Może aż tak by Jordanowi tej pomyłki nie wypominali, gdyby do wzięcia w tamtym drafcie nie byli: Pau Gasol, Tyson Chandler, Joe Johnson, Jason Richardson, Gerald Wallace, Zach Randolph czy Tony Parker. Naprawdę trudno było się pomylić, a MJ się udało.

Nie chcieli go w Waszyngtonie, to Jordan się nie napraszał. Zaprosili go do Charlotte, więc tam się wybrał.

Od 2006 roku był mniejszościowym udziałowcem, a w końcu dopiął swego i przejął większość udziałów. Tutaj dopiero poszalał. Raymond Felton odszedł do New York Knicks, bo był wolnym agentem – to jeszcze tak bardzo Jordana nie obciąża, choć mógł o niego bardziej walczyć. Ale oddanie Tysona Chandlera za Eduardo Najerę, Erica Dampiera i Matta Carrolla wyglądało już na sabotaż. I jeszcze perła w koronie jego transakcji, czyli Gerald Wallace do Portland Trail Blazers w zamian za Joela Przybillę, Seana Marksa, Dante Cunninghama i dwa wybory w drafcie.

Z pozoru to transakcja bez większego sensu, chyba że Jordan nauczył się wybierać w drafcie, albo da to robić komu innemu. Może dlatego zatrudnił jako generalnego menedżera Richa Cho z Portland, który wyszarpał mu Wallace'a. Jeśli tak, to pierwsze efekty już widać. Bobcats w drafcie 2011 wzięli Kembę Walkera i wzięli od Sacramento Kings potężnego środkowego Bismacka Biyombo. Tylko, że to inwestycja na przyszłość. Tak jak Michael Kidd-Gilchrist, wybrany z numerem 2. w tym roku. Kibice mieli nadzieję na największy talent – Anthony'ego Davisa, ale w Charlotte ciągle wiatr wieje w oczy i losowanie wygrali New Orleans Hornets. Zaraz na początku sezonu Davis pokazał, na co go stać – zdobył 23 punkty, miał 11 zbiórek i 5 bloków przeciwko Bobcats.

Ten sezon to jednak i tak Himalaje w porównaniu do zeszłorocznych osiągnięć. Bobcats już mają na koncie siedem zwycięstw i zachowują się odpowiedzialnie na rynku transferowym. Już nie oddają w amoku najlepszych zawodników, licząc na jakieś zyski w przyszłości. Zaczęli myśleć o tu i teraz, bo kibice chcą zwycięstw. Może już niedługo będą.

Jordan robi co może, przychodzi nawet na treningi i pokazuje swoim zawodnikom, jak się ustawiać, jak zasłaniać piłkę, jak rzucać i bronić. Oni go słuchają, próbują naśladować. Tylko jedna rzecz w tych obrazkach niepokoi. Jordan ma już prawie 50 lat i wcale od tych młodych nie jest gorszy.

Wiadomo, że Michael Jordan nie powinien zajmować się baseballem. Nigdy, pod żadną postacią i w żadnej roli z wyjątkiem kibica. Raz spróbował, zagrał dla Baronów z Birmingham, Skorpionów ze Scottsdale, kariery nie zrobił i wrócił do tego, na czym się zna najlepiej - koszykówki. Jeszcze dzisiaj, kiedy ktoś chce mu dogryźć, nazywa go baseballistą, choć od tamtego epizodu dzieli Jordana już prawie dwadzieścia lat i jeszcze trzy tytuły mistrzowskie z Chicago Bulls.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Sport
Witold Bańka i WADA kontra Biały Dom. Trwa wojna na szczytach światowego sportu
Sport
Pomoc przyszła od państwa. Agata Wróbel z rentą specjalną
Sport
Zmarł Andrzej Kraśnicki. Człowiek dialogu, dyplomata sportu
SPORT I POLITYKA
Kto wymyślił Andrzeja Dudę w MKOl? Radosław Piesiewicz zabrał głos
Sport
PKOl ma nowego sponsora. Radosław Piesiewicz obiecuje, że to dopiero początek