Żyjemy tak mocno, jak się da

Kapitan Tony Harris, jeden z niepełnosprawnych uczestników rajdu Dakar, dla „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 31.01.2013 09:30

Fot. landrovermena

Fot. landrovermena

Foto: Flickr

Race2Recovery to grupa brytyjskich żołnierzy, którzy stracili zdrowie podczas służby w Afganistanie, ale dzięki protezom wrócili do normalnego życia i wystartowali w Dakarze jako jeden zespół. Nie baliście się wyzwania, które może przerosnąć ludzi w pełni sprawnych?

Tony Harris:

W grudniu pojechaliśmy naszymi Land Roverami na treningi na pustynię. Jeździliśmy w różnej pogodzie po wydmach, po skałach, a nawet pokrytych śniegiem górach. To pozwoliło nam sobie wyobrazić, jak mogą się zachowywać w czasie rajdu protezy, a bez utrzymania ich w dobrym stanie nie mogliśmy liczyć na ukończenie rajdu. Piasek na pustyni jest bardzo zdradliwy, czasami wciskał się w stawy i powodował problemy. Na szczęście technologia jest już tak zaawansowana, że protezy pracowały bardzo dobrze, a dzięki tamtym grudniowym testom wiedzieliśmy, na ile możemy sobie pozwolić i jak o nie dbać. W czasie Dakaru musieliśmy dokonać kilku napraw.

Pewnie przed wyruszeniem z Limy nie raz rozgrywaliście Dakar w swoich głowach, ale może było coś, czego się nie spodziewaliście na trasie?

Krajobrazy były takie, że ciężko to nawet opisać. Dopóki tego nie zobaczysz, to nie jesteś sobie w stanie wyobrazić, jakie wszystko tam jest piękne. I niesamowicie trudne dla człowieka, samochodu i protez. Jedziesz, chciałbyś się rozglądać, a jednocześnie musisz być skupiony za kierownicą przez 18 godzin. Nie wolno sobie pozwolić nawet na moment odprężenia, bo może się to skończyć źle. Poza tym, wszędzie gdzie dotarliśmy, spotykaliśmy się z niesamowicie ciepłym przyjęciem. Wiele osób słyszało o Race2Recovery i pomagało nam, gdy wpadaliśmy w tarapaty.

Która część Dakaru była dla was trudniejsza: góry czy pustynia?

Dzięki sesji treningowej z Land Roverem nauczyliśmy się trochę pustyni i ta część rajdu sprawiła nam najwięcej przyjemności, może z wyjątkiem samochodu Joy z majorem Mattem O'Hare za kierownicą i pilotem kapralem Philem Gillespie, który akurat tam się przegrzewał. Oni pewnie powiedzieliby, że woleli wspinać się po górskich szlakach. Góry to było wielkie wyzwanie, zwłaszcza na wysokości 4900 metrów, gdzie z jednej strony brakuje ci tlenu i boisz się, że stracisz koncentrację, a z drugiej, kiedy widzisz przepaść, to natychmiast adrenalina stawia cię na nogi.

Czy to wyzwanie da się w ogóle porównać z tym, co przeżyliście służąc w Afganistanie?

Trochę tak, chociaż nic nie jest w stanie oddać odwagi, poświęcenia, poczucia obowiązku, którego doświadczyliśmy, służąc w Afganistanie. Ale było to bardzo zbliżone, jeśli chodzi o przygodę, pracę zespołową, poświęcenie i determinację w dążeniu do wspólnego celu. Byliśmy dumni, mogąc walczyć w Afganistanie, ale jesteśmy też dumni z tego, że udało nam się ukończyć Dakar. Ciężko w ogóle mówić o tym, jak wiele dał nam udział w rajdzie.

Kiedy ludzie dowiedzieli się o waszym przedsięwzięciu, wielu słynnych sportowców i ludzi showbiznesu przesłało wam swoje życzenia. A jednak zareagowali inni niepełnosprawni?

Byli niesamowicie dumni z tego, że potrafimy pokonać niepełnosprawność i skoncentrować się na tym, co możemy i potrafimy zrobić, a nie na tym, co nas ogranicza. Życzenia przesłał nam Oscar Pistorius, świetny olimpijczyk i paraolimpijczyk. On żyje właśnie tak: skupia się na tym, jak dużo i jak dobrze może zrobić, a nie na problemach. My staramy się do tego podchodzić w ten sam sposób – przecież gdy się siedzi w samochodzie, to każdy jest taki sam. Mam nadzieję, że tym, co zrobiliśmy, uda nam się zainspirować takich ludzi jak my do innych wielkich rzeczy.

Skąd w ogóle pomysł, żeby wziąć udział w rajdzie? Można się sprawdzić też w inny sposób.

Rajdy to taki sport, w którym zespoły złożone z osób niepełnosprawnych mogą się zgłosić i rywalizować na takim poziomie jak te, tak je nazwijmy umownie, w pełni zdrowe. Byliśmy normalną, pełnoprawną częścią rajdu Dakar i to jest najlepsze świadectwo umiejętności i poświęcenia naszej załogi oraz mechaników.

Jak udało się wam zdobyć potrzebne pieniądze? Start w Dakarze to ogromne przedsięwzięcie logistyczne.

Startowanie w rajdach i budowanie zespołu to rzeczywiście wielkie wydatki. Nie udałoby się, gdyby nie hojność wielu fundacji, firm i osób prywatnych. Byliśmy zaszczyceni, bo okazało się, że jako pierwsi dostaliśmy wsparcie od Królewskiej Fundacji Księcia i Księżnej Cambridge oraz księcia Harry'ego. To było niesamowite wsparcie. Ale nie byłoby nas w Dakarze, gdyby nie wsparcie wielu firm: Land Rovera, Boscha, Google, Orange, MIS Motorsport. Jeden z samochodów dostaliśmy od osoby prywatnej, drugi kupiła dla nas Fundacja Petera Harrisona. To niesamowite, że tak wielu ludzi w nas uwierzyło. Pieniądze zbieramy dalej, teraz na potrzeby Centrum Rehabilitacji Żołnierzy Tedworth House. Chcemy się odwdzięczyć za cały wysiłek, który włożyli w nasz powrót do zdrowia.

Postawiliście sobie jakąś granicę ryzyka, za którą jazda byłaby szaleństwem?

Przez każdą rzekę która się pojawia na twojej drodze trzeba się przeprawić, ale to nie jest dowód na lekkomyślność. Po prostu każdego dnia myśleliśmy o mecie i o tym, jak do niej dotrzeć. To jest takie samo podejście, jakie mamy w codziennym życiu: nigdy się nie poddawaj, podejmuj decyzję, a potem idź za nią z całego serca.

A jak zareagowały rodziny, gdy powiedzieliście im o swoim pomyśle?

Nasze rodziny rozumiały, jak wiele znaczyło dla nas uczestnictwo w rajdzie, choć momentami, gdy słyszeli o problemach na trasie, musiało to być dla nich ciężkie. Jestem pewny, że woleliby widzieć nas grających w szachy, ale nie mają wyjścia, bo mamy w sobie ducha przygody i pragnienie, żeby przeżyć życie tak mocno, jak tylko się da. Mam nadzieję, że to zainspiruje innych ludzi, którzy podobnie jak my, musieli się zmierzyć z nieszczęściem.

Sport
Witold Bańka dla "Rzeczpospolitej": Iga Świątek i Jannik Sinner? Te sprawy dały nam do myślenia
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Sport
Kiedy powrót Rosji na igrzyska olimpijskie? Kandydaci na szefa MKOl podzieleni
Sport
W Chinach roboty wystartują w półmaratonie
Sport
Maciej Petruczenko nie żyje. Znał wszystkich i wszyscy jego znali
Sport
Czy igrzyska staną w ogniu?