– Nie ma w ogóle szans. Żeby czuć się lepiej psychicznie, obserwujemy ścianę – powiedział TVN24 Krzysztof Wielicki, kierownik wyprawy.
Od nocy 5 marca nieznane są losy Berbeki i Kowalskiego. Zaginęli podczas zejścia w ciemności ze szczytu, na wys. ok. 7900 m. Wyprawa zrobiła wszystko co możliwe w obecnej sytuacji, żeby nie zostawić kolegów, gdyby przeżyli noc z wtorku na środę.
W środę Adam Bielecki, Maciej Berbeka, Artur Małek i Tomasz Kowalski weszli kolejno na szczyt Broad Peak. Na wierzchołku stawali późno: między 17.30 a 18. czasu pakistańskiego. Około 18. zapada tam noc. Skazali się więc na schodzenie w ciemnościach.
Najmłodszy, 27-letni Kowalski, który wcześniej nie stał na żadnym ośmiotysięczniku, zgłosił przez radiotelefon Wielickiemu, że ma trudności z oddychaniem i jest bardzo osłabiony. W pewnej chwili odpadł od ściany. Miał potem problem z umocowaniem raka do buta. Mimo przyjęcia leków, drogę w kierunku przełęczy na 7900 m, która zajmuje w dobrych warunkach około godziny, pokonywał w osiem godzin. Kontaktował się z Wielickim. Chciał biwakować.
– Podczas ostatnich rozmów mówił już cicho – relacjonował kierownik wyprawy, który namawiał go do kontynuowania marszu. Biwak w śniegu i lodzie na tej wysokości, przy niedotlenieniu, wyczerpaniu, w niskich temperaturach, to nikłe szanse na przetrwanie nocy. Zdaniem Wielickiego, Kowalski, który szedł ostatni, nie dotarł na przełęcz. Światełko latarki na przełęczy przed świtem dostrzegł z bazy kucharz wyprawy. Kierownik stwierdził, że to latarka Berbeki.