Kimi Raikkonen, milczący Fin na prowadzeniu

Liderem mistrzostw świata jest przed niedzielnym wyścigiem o Grand Prix Malezji kierowca, który najchętniej nie wychodziłby z kokpitu lub garażu

Publikacja: 23.03.2013 00:01

We współczesnym świecie wyścigowym to prawdziwa rzadkość. Wielu kierowców średniego i pomniejszego kalibru wdzięczy się do przedstawicieli mediów, chętnie pozuje do zdjęć czy swobodnie opowiada o swoim życiu prywatnym. Tyczy się to też mistrzów – Jenson Button czy Lewis Hamilton zabierają na wyścigi swoje partnerki i lubią się z nimi pokazywać. Do tego Hamilton na swoim koncie na Twitterze regularnie zamieszcza zdjęcia swojego psiaka, a podczas testów w Barcelonie paradował z nim przed legionem głodnych sensacji fotoreporterów.

Tymczasem dla Kimiego Raikkonena świat poza kokpitem mógłby w ogóle nie istnieć. Jego zdaniem idealna odpowiedź na pytania od dziennikarzy nie powinna liczyć więcej niż dziesięć słów, choć nie wszyscy mają tyle szczęścia. Podczas testów przed sezonem 2013 jeden z brytyjskich reporterów telewizyjnych spytał kierowcę Lotusa o to, czy głód zdobycia drugiego mistrzowskiego tytułu jest taki sam jak w przypadku pierwszego, wywalczonego w 2007 roku. Raikkonen uznał pytanie za niewarte zachodu, wzruszył tylko ramionami i bez słowa, z uśmieszkiem politowania odwrócił się do kolejnej ekipy telewizyjnej.

Czasami jednak milczenie jest złotem, o czym w przypadku Kimiego przekonał się były kierowca F1 Martin Brundle, od wielu lat pracujący jako reporter i ekspert w brytyjskiej TV. Kiedy przed Grand Prix Brazylii 2006 wszyscy kierowcy w towarzystwie legendarnego Pele uroczyście żegnali Michaela Schumachera, odchodzącego na pierwszą wyścigową emeryturę, na krótkim spotkaniu na prostej startowej toru Interlagos zabrakło tylko Raikkonena. Brundle podczas relacji na żywo w stacji ITV spytał go o powód nieobecności. – Właśnie sr*łem – szczerze odparł kierowca, wzbudzając zrozumiałą konsternację w ekipie ITV.

Takie przejawy elokwencji są jednak dość rzadkie. Zazwyczaj Kimi siedzi z wzrokiem wbitym w stół, w okularach słonecznych i czapeczce nasuniętej na czoło. Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie zarozumiałego gwiazdora, który nie zniża się do poziomu zwykłych śmiertelników i nie chce ich zaszczycać swoją uwagą. Ludzie, którzy mieli przyjemność pracować z Raikkonenem, mogą jednak rzucić nieco światła na prawdziwą naturę enigmatycznego Fina.

Po pierwsze, chorobliwa nieśmiałość sprawia, że stara się ograniczać kontakty z dziennikarzami do minimum. Po drugie, w tym sporcie tak naprawdę interesuje go tylko i wyłącznie czysta jazda i rywalizacja. Po trzecie, potrafi zaskoczyć krótkim i trafnym dowcipem w najmniej spodziewanym momencie. Wśród kibiców do legendy przeszła już jego riposta z zeszłorocznego wyścigu o Grand Prix Abu Zabi. Kiedy inżynier wyścigowy zaczął mu przez radio przypominać o dogrzewaniu opon i hamulców – elementarz kierowcy wyścigowego, ale niektórzy zawodnicy lubią, gdy zespół ich w takich sprawach pilnuje – zirytowany Raikkonen przerwał mu, mówiąc: „Zostaw mnie w spokoju, ja wiem, co mam robić". Po czym spokojnie wygrał wyścig, po raz pierwszy od powrotu do Formuły 1 po dwuletniej przerwie na starty w rajdach.

W życiu prywatnym mistrz z Finlandii nie jest już taki nieśmiały – zwłaszcza, gdy w grę wchodzą napoje wyskokowe. W sieci można znaleźć filmiki, na których Raikkonen w stanie nieważkości spada z jachtu albo tuli nadmuchiwanego delfina przed wejściem do klubu nocnego. O tym, czego nie uchwycono na karty pamięci w telefonach, można tylko spekulować... To wszystko nie przeszkadza mu w bardzo szybkiej jeździe, a zespół Lotus wydaje się być pogodzony ze wszystkimi plusami i minusami swojego gwiazdora. Po zeszłorocznym triumfie w Abu Zabi pozwolono mu świętować w dowolny sposób – stawiając tylko warunek, że ma się pojawić na piątkowych treningach przed kolejnym wyścigiem. Fin podobno wykorzystał przerwę do maksimum, a sezon 2012 jako jedyny zakończył ze stuprocentową skutecznością, zdobywając punkty w każdym starcie.

Trzecie miejsce w mistrzostwach było sporą niespodzianką: wszak poprzednie dwa sezony Raikkonen spędził na odcinkach rajdowych mistrzostw świata, a światek Formuły 1, nauczony przeżyciami Michaela Schumachera, z rezerwą spoglądał na kierowców wracających do wyścigów po paru latach przerwy. Małomówny Fin pokazał jednak, że swojej szybkości nie stracił – podobnie jak innych cech, które wyróżniają go z tłumu bezbarwnych kierowców, dających się wkręcić w bezlitosne tryby PR-owej machiny.

W porównaniu z uśmiechniętym Hamiltonem czy Sebastianem Vettelem kamienna twarz kierowcy Lotusa, z reguły pozbawiona najmniejszych oznak emocji, nie jest ideałem z punktu widzenia władz sportu, którym zależy na jak najlepszym, najcieplejszym wizerunku F1. Jednak całkiem dużej grupie kibiców podoba się specyficzny styl Kimiego – kiedy wspomniana wcześniej radiowa riposta z GP Abu Zabi trafiła na koszulki zespołu Lotus, cała seria rozeszła się jak ciepłe bułeczki.

W przypadku kierowców i tak najważniejsze powinno być to, co reprezentują sobą na torze. Raikkonenowi trudno tutaj cokolwiek zarzucić. Sezon 2013 rozpoczął w najlepszy możliwy sposób, wygrywając inauguracyjny wyścig w Australii. Gdy poprzednim razem dokonał tej sztuki, w 2007 roku, został później mistrzem świata. Oczywiście rywalizacja jest długa, składa się z 19 wyścigów, ale przy powtórce zeszłorocznej regularności, okraszonej pokazami dominacji zaprezentowanej przed niespełna tygodniem, ten rok może być rokiem milczącego Fina. Sebastian Vettel czy Fernando Alonso na pewno będą mieli coś przeciwko temu, ale już w najbliższą niedzielę na torze Sepang Raikkonen może dorzucić kolejne, 21. zwycięstwo do swojej kolekcji. Pierwsze z nich zapisał na swoje konto właśnie na tym torze, dokładnie 10 lat temu.

We współczesnym świecie wyścigowym to prawdziwa rzadkość. Wielu kierowców średniego i pomniejszego kalibru wdzięczy się do przedstawicieli mediów, chętnie pozuje do zdjęć czy swobodnie opowiada o swoim życiu prywatnym. Tyczy się to też mistrzów – Jenson Button czy Lewis Hamilton zabierają na wyścigi swoje partnerki i lubią się z nimi pokazywać. Do tego Hamilton na swoim koncie na Twitterze regularnie zamieszcza zdjęcia swojego psiaka, a podczas testów w Barcelonie paradował z nim przed legionem głodnych sensacji fotoreporterów.

Pozostało 91% artykułu
Sport
Radosław Piesiewicz ripostuje. Prezes PKOl zyskał na czasie
Sport
Powódź w Polsce. Wielka woda zalewa kluby
Sport
Kto następcą Thomasa Bacha w MKOl? Wśród kandydatów miliarder
Sport
Mateusz Polaczyk wygrał Puchar Świata w Ivrei
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Sport
Walka o władzę na szczycie. Kto zostanie szefem MKOl?