Obiekt Circuit de Catalunya, położony w miejscowości Montmelo kilkadziesiąt kilometrów na północ od Barcelony, jest doskonale znany wszystkim kierowcom i zespołom. Nie ma w kalendarzu toru, na którym uczestnicy mistrzostw świata przejechaliby więcej okrążeń. To tutaj odbywają się dwie z trzech zimowych sesji testowych, ale świetna znajomość liczącej 4,5 kilometra nitki toru nie oznacza, że wyścigowy weekend nie może przynieść żadnych niespodzianek.
Pierwszą z nich sprawiła pogoda: piątkowe treningi przed tegorocznym wyścigiem rozpoczęły się na mokrym torze. Dla inżynierów to był koszmar, bo zespoły spędziły niespełna trzytygodniową przerwę na wytężonej pracy nad poprawą osiągów samochodów. Przenosiny Formuły 1 do Europy są czasami utożsamiane z nowym początkiem sezonu. Bogatsze o doświadczenia z pierwszych Grand Prix ekipy szykują z reguły spore pakiety poprawek, które w przypadku jednych mają pomóc w zredukowaniu strat do czołówki, a w przypadku innych dać nadzieję na utrzymanie przewagi i miejsc w czubie stawki.
Gra jest warta świeczki, bo w zaciętej rywalizacji na torach Formuły liczą się nawet dziesiętne i setne części sekund, choć otwarcie trzeba stwierdzić, że nadrabianie przespanych zimowych miesięcy rzadko okazuje się skuteczne. Wszak ci, którzy rozpoczęli sezon z szybkimi samochodami, nie zamierzają odpoczywać z założonymi rękami i też mocno pracują nad udoskonaleniem swoich konstrukcji. Wiadomo też, że w dobie drastycznego ograniczenia testów na torze wprowadzanie skutecznych poprawek nie jest takie proste. Nowe części są oczywiście testowane komputerowo jeszcze na etapie projektowania, przy użyciu zaawansowanych technik symulacyjnych, a następnie sprawdzane w tunelu aerodynamicznym i podczas dopuszczonych regulaminem testów na prostym odcinku toru. Mimo tego muszą jeszcze przejść chrzest na prawdziwym torze.
Dzięki dużej ilości danych, którymi dysponują zespoły, tor pod Barceloną jest świetnym miejscem do szybkiego sprawdzenia przydatności nowych elementów – o ile nie przeszkadza w tym pogoda. Samochody Formuły 1 oczywiście jeżdżą i ścigają się w deszczu, ale budowane są przede wszystkim z myślą o rywalizacji na suchym torze. Ponadto zmienne warunki, przede wszystkim przyczepność mokrej nawierzchni, utrudniają prawidłową ocenę poprawek i porównywanie różnych konfiguracji samochodu. McLaren, który po nieudanym początku sezonu ma najwięcej strat do nadrobienia, niemal całkowicie odpuścił pierwszy trening przed tegoroczną Grand Prix Hiszpanii, bo wodny pył zakłócał pracę czujników rejestrujących opływ powietrza wokół samochodu.
Ekipa z Woking nie nastawia się zresztą na odrobienie sięgającej dwóch sekund straty do najlepszych. W ich przypadku winę za nieudany początek sezonu zrzucono na problemy z korelacją – czyli dane z symulacji i tunelu aerodynamicznego nie pokrywały się z późniejszymi wynikami testów na torze. Innymi słowy, produkowano i instalowano w samochodzie części, które wyglądały obiecująco podczas sprawdzianów w fabryce, a po przyjeździe na tor okazywało się, że w rzeczywistości wyniki nie odpowiadają teoretycznym wyliczeniom. Jeszcze raz kłania się zakaz testów: kilka lat temu wystarczyłaby jedna sesja pomiędzy wyścigami, żeby zidentyfikować problem i się z nim uporać. Teraz wykrycie potencjalnych kłopotów zajmuje więcej czasu, a przed ich usunięciem trzeba się uzbroić w cierpliwość. Nie zanosi się na to, aby utytułowana i ambitna ekipa McLaren szybko dołączyła do grona zwycięzców.