Przed wejściem do męskiej szatni widać mosiężną tabliczkę z napisem: „Miejsce narodowej historii". Amerykanie lubią takie tabliczki. O Merion zawsze były spory, choć nikt nie zaprzeczał, że to ważne miejsce dla golfa. Wystarczy przypomnieć: tu w 1930 roku na oczach 18 tysięcy widzów Bobby Jones wygrał turniej US Amateur i w ten sposób zdobył ówczesnego Wielkiego Szlema, co dla niektórych było nawet symbolem odrodzenia kraju po latach wielkiego kryzysu. Dla Ameryki wszystko, co zaczynało się w XIX wieku jest głęboką historią, więc Merion Cricket Club, założony w 1864 roku to też daleka przeszłość.
Pierwsze pole golfowe przy klubie krykietowym powstało w 1896 roku w Haverford, też dawno. Kroniki tego miejsca, na którym odbywa się turniej US Open 2013, zaczynają się jednak trochę później – członkowie w 1910 roku poprosili jednego ze swego grona, szkockiego imigranta Hugha Wilsona, by zbudował nowy plac gry – East Course. Wilson spisał się jak należy – pojechał nawet na Wyspy Brytyjskie, by poznać lepiej zasady budowy pól golfowych, wrócił i w dwa lata zbudował co należy. Na niespełna 13 hektarach terenu, co dziś budzi uśmiech albo zdziwienie – jak można upakować 18 dołków na tak małym obszarze. Hugh Wilson potrafił i to tak, że po latach Jack Nicklaus mówił:
– Każdy akr tego miejsca jest wart określenia, że to najlepsze pole świata. Często na Merion grali swe mistrzostwa amerykańscy amatorzy, turnieje US Open rozegrano tam cztery razy. Tylko tyle i aż tyle, bo każdy z nich wniósł do kronik niezwykłe wspomnienia. Najpierw był rok 1934 i zwycięstwo Olina Dutry. Dutra urodził się w Monterey w stanie Kalifornia. Rodzina – portugalscy emigranci. Golfista nigdy nie był uważany za kandydata do wielkoszlemowych zwycięstw, choć dwa lata wcześniej zwyciężył w US PGA Championship. Nawet kumple twierdzili, że kije go słuchają, ale nie ma woli zwyciężania, brakuje mu wiary we własne umiejętności. Wtedy, w 1934 pokazał, że nie brakuje. Przyjechał do Pensylwanii z chorobą, ostrą biegunką, której nabawił się w podróży. Wylądował w szpitalu, przez parę dni stracił kilka kilogramów, sądzono, że się wycofa z turnieju. Stanął przeciw najsławniejszym golfistom epoki: Gene Sarazenowi, Walterowi Hagenowi, Johny'emu Goodmanowi, Tommy'emu Armourowi i innym.
Początkowo liderami byli Sarazen i Bobby Cruickshank. Dutra tracił do nich trzy punkty jeszcze na 9 dołków przed końcem rywalizacji. W kilka minut wynik się zmienił – Olin Dutra zaliczył 10. dołek na birdie, Sarazen miał na 11. trzy punkty powyżej normy, nagle nowym liderem został potomek portugalskich emigrantów. Walka trwała do końca, ale zwycięzcą pozostał Dutra, punkt przed Sarazenem, co rodacy zapamiętali jako akt wyjątkowej dzielności. W tle rywalizacji najlepszych pojawił się wtedy na Merion Ben Hogan, po latach ikona golfa. To był pierwszy wielkoszlemowy start późniejszej legendy, Hogan nie przeszedł wówczas cięcia stawki po dwóch rundach. Po 16 latach to on stał się jednak kolejnym bohaterem US Open na ciasnym polu w Pensylwanii. Mówiono potem, że to był „Cud na Merion".
Pewnie trochę był. Ben Hogan wystartował 16 miesięcy po wypadku samochodowym, w którym omal nie stracił życia. Jechał z żoną Valerie, prowadził. Podczas wyprzedzania ciężarówki na drodze w Teksasie zderzył się czołowo z autobusem sieci „Greyhound". Lekarze ledwie go poskładali, w szpitalu leżał 59 dni, potem miesiące trwała rehabilitacja. Nigdy nie był masywny, ale ważył poniżej 50 kg. Wrócił do golfa wczesną wiosną 1950 roku, w lipcu był na Merion. Wygrał nie po zwyczajowych czterech rundach, ale po pięciu, bo w poniedziałek musiał jeszcze zagrać 18 dołków dogrywki z Georgem Fazio i Lloydem Mangrumem. Wtedy też powstała kolejna golfowa legenda – piękne uderzenie Hogana żelaznym kijem nr 1 na 18. dołku w czwartej rundzie. Piłka pięknie dotarła do greenu, dwa putty dały golfiście dogrywkę i, dzień później, wielki sukces.