Sto tourów hipokryzji

Kolarstwo | Rocznicowy wyścig jedzie na razie na czysto. Ale dopingowej ciszy nie zazna, bo wstydliwe historie sprzed lat cały czas wychodzą na jaw.

Aktualizacja: 04.07.2013 02:08 Publikacja: 04.07.2013 02:08

Laurent Jalabert (z prawej) jako wódz strajku w TdF 1998

Laurent Jalabert (z prawej) jako wódz strajku w TdF 1998

Foto: AFP

Francuski Senat okazał miłosierdzie: pozwoli, by 18 lipca najważniejszy był królewski etap z dwukrotną wspinaczką na Alpe d'Huez, a nie raport komisji śledczej w sprawie dopingu w przeszłych tourach. Ten etap, najdłuższy w całym wyścigu, z najniebezpieczniejszymi zjazdami, jedni kolarze nazywają sadystycznym, inni pytają, jak nie sięgać po doping, gdy organizatorzy każą im przetrwać takie wariactwo. Ale obrazki będą wspaniałe.

Senat wyniki swojego śledztwa w sprawie skuteczności zwalczania dopingu we Francji ogłosi dopiero 24 czerwca, trzy dni po Tourze. Zmienił datę, bo nalegali na to przedstawiciele kolarzy, a i sami senatorowie nie chcieli, by powstało wrażenie, że ich komisja śledcza zajmowała się głównie kolarstwem. Tropiła też szprycerów z innych sportów, m.in. z futbolu, bo na podstawie senackiego raportu Francja ma tak poprawić prawo antydopingowe, by było skuteczniejsze.

Ale gdy poleciały pierwsze odłamki, trafiły oczywiście w kolarza. Nie byle jakiego: Laurenta Jalaberta, czyli najlepszego Francuza w peletonie w ostatnich 20 latach, zwycięzcę czterech etapów Touru. Gwiazdę, która świetnie żyła z kolarstwa również po zakończeniu kariery w 2002: Jalabert był trenerem francuskiej reprezentacji, wieloletnim komentatorem Touru w radiu i telewizji.

Z komentowania setnego Touru „Jaja", uwielbiany we Francji za jazdę na górskich etapach, już się wycofał. Z przecieków opublikowanych przez „L'Equipe" jeszcze przed startem wyścigu wynika, że Jalabert znajdzie się w raporcie wśród kolarzy, których przyłapano na dopingowaniu się EPO podczas badania zamrożonych próbek z TdF 1998. Czyli z tego wyścigu, który się już zawsze będzie kojarzyć z aferą Festiny.

Dopingowy składzik odkryty w samochodzie francuskiej grupy Festina dał początek policyjnym nalotom na inne grupy, a Jalabert był wtedy rzecznikiem zaszczutych kolarzy. „Traktujecie nas jak bydło, będziemy się zachowywać jak bydło. Dziś nie jedziemy" – mówił w ich imieniu, tłumacząc strajk na 17. etapie. A jego grupa ONCE, z dyrektorem Manolo Sainzem, sądzonym niedawno razem z doktorem Fuentesem, wycofała się w końcu w proteście przeciw nagonce, i namówiła do zrobienia tego samego inne hiszpańskie zespoły.

A Tour pojechał dalej. Wygrał go nieżyjący już dopingowicz Marco Pantani, który też znajdzie się w raporcie jako kolarz który brał EPO w 1998, dalej na podium był Jan Ullrich, który wreszcie przyznał się do dopingu, tuż przed tegorocznym Tourem. A trzeci Bobby Julich – on uderzył się w piersi wcześniej, przy okazji sprawy Lance'a Armstronga.

W 1998 EPO było jeszcze niewykrywalne, zamrożone próbki agencja antydopingowa przebadała w 2004, dla własnej wiadomości, nie łącząc nazwisk z wynikami testów. Ale francuski Senat poprosił o dokumenty z tamtego badania i nazwiska dopasował.

W ten sam sposób przeanalizowano próbki Armstronga z Touru 1999 i ich pozytywne wyniki wyciekły już lata temu, też do „L'Equipe". Tyle, że gdy się po latach łapie Armstronga, to jest wymierzanie sprawiedliwości dziejowej. A gdy po latach przychodzi pora na Jalaberta, Bernard Hinault mówi, że ktoś próbuje w ten sposób zabić Tour, i znajduje wielu zwolenników. Armstrong, co by nie powiedział – nawet rzeczy oczywiste, jak to że w jego czasach nie dało się wygrać bez dopingu (i nie tylko w jego czasach) – jest zakłamany i cyniczny. A Jalabert może robić swoje zygzaki. Gdy zeznawał przed komisją Senatu, powiedział: nie mogę twardo zadeklarować, że nie brałem, ja po prostu ufałem lekarzom. A po rewelacjach „L'Equipe": nie mogę ani powiedzieć że to prawda, ani że to fałsz. Z komentowania zrezygnował, żeby się przygotować do obrony, gdy raport zostanie ujawniony. Pozostaje mu liczyć na to, że ktoś wpadnie w Tourze i świeży kotlet będzie atrakcyjniejszy niż odgrzewany. Znając życie, może się nie przeliczyć.

Wczorajszy sprinterski etap wygrał Mark Cavendish z Omega Pharma Quick Step, grupy Michała Kwiatkowskiego. Polak był 29., pozostał na czwartym miejscu w klasyfikacji generalnej (liderem nadal jest Simon Gerrans) i na prowadzeniu wśród młodzieżowców. Dziś kolarze jadą 176,5 km do Montpellier i zapewne znowu zaszaleją sprinterzy.

Francuski Senat okazał miłosierdzie: pozwoli, by 18 lipca najważniejszy był królewski etap z dwukrotną wspinaczką na Alpe d'Huez, a nie raport komisji śledczej w sprawie dopingu w przeszłych tourach. Ten etap, najdłuższy w całym wyścigu, z najniebezpieczniejszymi zjazdami, jedni kolarze nazywają sadystycznym, inni pytają, jak nie sięgać po doping, gdy organizatorzy każą im przetrwać takie wariactwo. Ale obrazki będą wspaniałe.

Senat wyniki swojego śledztwa w sprawie skuteczności zwalczania dopingu we Francji ogłosi dopiero 24 czerwca, trzy dni po Tourze. Zmienił datę, bo nalegali na to przedstawiciele kolarzy, a i sami senatorowie nie chcieli, by powstało wrażenie, że ich komisja śledcza zajmowała się głównie kolarstwem. Tropiła też szprycerów z innych sportów, m.in. z futbolu, bo na podstawie senackiego raportu Francja ma tak poprawić prawo antydopingowe, by było skuteczniejsze.

SPORT I POLITYKA
Wybory w MKOl. Czy Rosjanie i Chińczycy wybiorą następcę Bacha?
Sport
Walka o władzę na olimpijskim szczycie. Kto wygra wybory w MKOl?
Sport
Koniec Thomasa Bacha. Zbudował korporację i ratował świat sportu przed rozłamem
Sport
Po igrzyskach w Paryżu czekają na azyl. Ilu sportowców zostało uchodźcami?
Materiał Promocyjny
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Sport
Wybiorą herosów po raz drugi!
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń