Kwiatkowski w Tour de France debiutuje, nie jest liderem Omega Pharmy i na sprinterskich etapach musi pracować na sukcesy Marka Cavendisha, ale nie jest też kolarzem, który potrafi znieść, że coś się na wielkiej scenie dzieje bez niego.
Już drugi raz w jubileuszowym Tourze zajął trzecie miejsce. Jest dopiero trzecim Polakiem po Lechu Piaseckim i Zenonie Jaskule, który stał na podium TdF. Ten pierwszy raz był na Korsyce, na finiszu płaskiego etapu. Ten drugi wczoraj, po szalonym dniu w Pirenejach, choć wydawało się, że akurat na górskich etapach Polak będzie tracił do czołówki.
Rzeczywiście tracił, w sobotę, gdy Chris Froome dał solowy popis na ostatnich kilometrach i zgarnął żółtą koszulkę, a Kolumbijczyk Nairo Quintana zabrał Kwiatkowskiemu białą, tę, którą zakłada lider klasyfikacji młodych kolarzy. Ale w niedzielę Polak pokazał i moc, i rozsądek. Znalazł się niedaleko mety w grupie trzymającej władzę, tam gdzie jechali m.in. Froome, Alberto Contador i Alejandro Valverde. Faworyci Touru pilnowali siebie nawzajem, pozwolili poszaleć innym.
Na ostatniej wspinaczce etapu uciekli Irlandczyk Dan Martin, zwycięzca Tour de Pologne 2010, siostrzeniec wielkiego Stephena Roche'a, i Duńczyk Jakob Fuglsang. Świetnie zjeżdżający Kwiatkowski rzucił się w pogoń za nimi, gdy tylko skończył się podjazd, ale potem wrócił do grupy pościgowej. Zdał się na jej siłę, licząc, że jeśli uda się dogonić uciekinierów, lepiej zachować siły i powalczyć na finiszu o zwycięstwo. A jeśli pogoń się nie uda, zawsze zostanie mu szansa na ostatnie wolne miejsce na podium.
Stanęło na planie B, bo grupa nie miała wielkiej ochoty na pościg. Martin z Fuglsangiem obronili przewagę, a Kwiatkowski wygrał na ostatnich metrach z Hiszpanami Danielem Moreno i Joaquinem Rodriguezem z Katiuszy. W sobotę wypadł z czołowej dziesiątki klasyfikacji generalnej na 16. miejsce, wczoraj przesunął się na 13.