To ma być etap – symbol setnego Touru. Jeszcze mocniej trzymający w napięciu niż Mont Ventoux i w przeciwieństwie do niedzielnej wspinaczki na białą górę etap, jakiego nigdy wcześniej nie było.
Wprawdzie wyścig wjeżdża na Alpe d'Huez częściej niż na Mont Ventoux, to tutaj w 1952 roku pierwszy raz etap kończył się na szczycie góry i to on stał się najbardziej rozpoznawalnym miejscem telewizyjnej ery Touru. Na tutejszych 21 zakrętach zagiętych jak agrafki, publiczności przychodzą do głowy najbardziej szalone pomysły, etapy z Alpe d'Huez były nazywane nie tylko Hollywood, ale i Glastonbury kolarstwa. Nikomu jednak podczas poprzednich 99 wyścigów nie przyszło do głowy, by kolarzom kazać się wspinać pod górę dwa razy.
Upadki Perauda
Gdy podczas prezentacji trasy organizatorzy odkryli tę kartę, szmer przeszedł po sali. Na to czekali. Ale teraz szmer idzie też przez peleton, i nie jest to wyraz uznania.
To już jest Tour wyjątkowy, nawet płaskie etapy nie są w nim nudne, nie wspominając o tym, że minął drugi dzień przerwy, a ciągle nie ma żadnego przypadku dopingu. Ale dziś się może okazać, że nadmiar wyjątkowości szkodzi. Wspinaczka na Alpe d'Huez jest znacznie krótsza niż na Mont Ventoux, około 12-kilometrowa, w alpejskim powietrzu, a nie w piekarniku, jak na Ventoux, i zakosami. W podwójnej dawce będzie wprawdzie morderczą próbą, ale to nie wspinaczka irytuje kolarzy, tylko zjazd z Col de Sarennes. Na przełęcz wjadą niedługo po pierwszej wspinaczce na Alpe d'Huez, Col de Sarennes jest jeszcze wyżej. A potem się zacznie.
Zjazd jest niebezpieczny nawet przy dobrej pogodzie: wąska droga, kiepska nawierzchnia, brak barierek na zakrętach, za którymi są strome zbocza. A co dopiero, jeśli będzie padać, tak jak wczoraj podczas górskiej jazdy na czas, gdy kolarze wąską drogą pruli w dół blisko 100 km na godzinę. Jean Christophe Peraud, największa nadzieja Francuzów na dobre miejsce w klasyfikacji generalnej, rozbił się wczoraj dwa razy. Za pierwszym, podczas przejazdu próbnego, podniósł się z upadku z pękniętym obojczykiem, ale nie chciał zrezygnować z jazdy. Kilka godzin później, dwa kilometry przed metą, stracił panowanie nad rowerem i po kolejnym uderzeniu musiał się wycofać z wyścigu.