Izaguirre, Hiszpan z Euskaltel, na dwa etapy przed końcem wyścigu wyprzedza Rafała Majkę o sekundę. Przyjechał na metę z tym samym czasem co Polak, a tracił do niego wcześniej 9 s. Ale jego grupa świetnie wykorzystała regulaminowy ekspertyment UCI, czyli sekundowe premie przyznawane trzem najaktywniejszym kolarzom na etapie. Kto zbierze najwięcej punktów na lotnych i górskich premiach, dostaje 30 bonusowych sekund, następni 20 i 10. Izaguirre był aktywny na początku i na końcu etapu, na ostatniej premii zerwał się do ataku, zdobył pięć punktów które ostatecznie dały mu za metą trzecie miejsce w tej klasyfikaji i 10 s premii. Tyle, ile było trzeba by zostać liderem.
Jak zwykle na etapach do Zakopanego, było przewrotnie: niby trasa w górach, ale układa się tak, że często kończy się sprinterskim finiszem.
Tak było i tym razem, a tegoroczny Tour już przyzwyczaił do tego, że gdy przed metą jest tłok w peletonie, to wygrywa kolarz z grupy BMC. Już trzeci dzień z rzędu: w Rzeszowie Hushovd, w Katowicach Taylor Phinney, i wczoraj znów Hushovd. Wystrzelił tak mocno, że żaden ze ścigających się z nim sprinterów nie był w stanie odpowiedzieć.
Różne koalicje próbowały do takiego finiszu nie dopuścić. Najpierw uciekała ósemka kolarzy, ale po kolei chętni opadali z sił i peleton odrobił straty. Niemal od razu wyskoczyło następnych sześciu chętnych i tu już żartów nie było, bo w grupce znalazł się Christophe Riblon, trzeci w klasyfikacji generalnej z ledwie sześcioma sekundami straty do Rafała Majki.
W poprzedniej ucieczce najwyżej sklasyfikowany był Kolumbijczyk Darwin Atapuma, który tracił do Majki aż pięć minut, więc pościg ruszył na poważnie dopiero przy takiej przewadze uciekinierów. Szóstka z Riblonem w składzie zaatakowała zbyt blisko mety, by jej na cokolwiek pozwolić. Sam Bradley Wiggins przez moment prowadził pościg peletonu, co zresztą jest jak do tej pory jego najbardziej brawurową akcją w obecnym TdP.